Powiedziałam mężowi wprost: niech jego mama żyje z własnej emerytury, nic jej nie jesteśmy winni. Gdy naprawdę się zestarzeje i nie będzie dawać rady — wtedy pomożemy. Na razie niech radzi sobie sama. Nam też nie jest lekko: dwójka dzieci, mieszkanie na kredyt, a nikt nam przecież nie pomaga
— Ostatnio synowa oznajmiła mi bez ogródek: „Pani Heleno, pańska pomoc nie jest nam już potrzebna” — opowiada z żalem znajoma emerytka swoim koleżankom. — Wnuk ma już dziesięć lat, sam wróci ze szkoły, obiad podgrzeje w mikrofalówce. A pieniądze, które mi płacili, od września pójdą na korepetycje z angielskiego.
Czyli wychodzi na to, że dzieci już mnie nie potrzebują. I pieniędzy dla mnie też u nich nie ma. O bezinteresownej pomocy nie ma mowy. Chyba przyjdzie mi na starość żyć z samej emerytury.
Pani Helena ma siedemdziesiąt lat. Na emeryturę przeszła dziesięć lat temu — mniej więcej wtedy, gdy urodził się jej wnuk Kuba. Początkowo te dwie sprawy w ogóle się nie łączyły. Opiekować się wnukiem nie planowała, podzielała bowiem pogląd wielu współczesnych babć: swoje dzieci wychowaliśmy sami, teraz niech oni wychowują swoje.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pieniądze. Okazało się, że z emerytury pani Helenie bardzo trudno wyżyć.
— To zwróć się do syna, niech pomoże — poradziła koleżanka.
— Syn ma kredyt hipoteczny, a synowa była na urlopie macierzyńskim — westchnęła pani Helena. — U nich nie ma żadnych wolnych pieniędzy.
— To niech synowa wróci do pracy, a ty zajmiesz się wnukiem jak niania — podsunęła koleżanka. — Niech ci za to płacą. I tak prędzej czy później musieliby zatrudnić opiekunkę, a tak pieniądze zostaną w rodzinie. Dziecko będzie z babcią, matka spokojniejsza, a ty będziesz miała dodatek do emerytury. Same plusy.
Początkowo pomysł wydał się dziwny, ale po namyśle pani Helena uznała go za sensowny. Porozmawiała z synem Pawłem i jego żoną Anną — i tak właśnie postanowili. Anna wróciła do pracy, a na początku oddawała teściowej dwie trzecie swojej pensji.
Pani Helena sumiennie „odpracowywała” te pieniądze: czytała wnukowi książki, chodziła z nim na place zabaw, uczyła wierszyków. Pod koniec miesiąca przychodziła po swoje wynagrodzenie. Rodzice mogli spokojnie pracować, nie martwiąc się o dziecko.
Kariera synowej po powrocie z urlopu macierzyńskiego potoczyła się zresztą bardzo dobrze — w ostatnich latach Anna została kierowniczką działu i zarabia naprawdę świetnie. Kredyt za mieszkanie dawno spłacili, a teraz budują dom za miastem. Teraz jeszcze zrezygnują z niani i budowa pójdzie szybciej.
— Rozumiesz, to pani Helena sama chciała takich relacji, w których nikt nikomu nic nie jest winien — wzrusza ramionami Anna. — W takim razie musi też przyjąć do wiadomości, że to działa w obie strony. Ona nie musiała opiekować się wnukiem za darmo — w porządku. Ale my jej też nic nie musimy.
— Czyli czysto finansowa umowa? Ty mi, ja tobie?
— Dokładnie. Przez półtora roku oddawałam jej lwią część swojej pensji za opiekę nad własnym wnukiem. Później zaczęłam więcej zarabiać, ale na początku było nam bardzo ciężko. I ona doskonale wiedziała, jak żyjemy. Wiedziała, że nie z własnej woli wróciłam do pracy, zostawiając półtoraroczne dziecko u „kochanej” teściowej. Widziała, że jej syn pracuje ponad siły i że te pieniądze oddajemy z trudem — a jednak ani razu nie odmówiła.
Poradziliśmy sobie. Ale teraz ja zachowuję się podobnie i niech ktoś mi powie, że postępuję źle.
— A później? Gdy naprawdę się zestarzeje, pomożesz?
— Gdy będzie bardzo stara i chora — pewnie tak, nie będzie wyjścia. Ale dopóki chodzi o własnych siłach, niech radzi sobie sama. Niech żyje z emerytury. Nic jej nie jesteśmy winni — za pomoc przy wychowaniu syna zapłaciliśmy w całości. Teraz ta pomoc nie jest już potrzebna.
