Mieszkam niedaleko swoich dzieci i tego dnia wybierałam się do nich w odwiedziny, żeby posiedzieć trochę z wnukiem. Szłam od przystanku i nagle zobaczyłam swojego syna – Marka – stojącego przy kawiarni z jakąś kobietą. Nie znałam jej. Uśmiechał się do niej tak ciepło, wręczył bukiet kwiatów… i wtedy wszystko zrozumiałam
W mieszkaniu przywitała mnie uśmiechnięta, pogodna Ania. Od razu powiedziała, że ma dla mnie dobre wieści.
Marek miał szczęście. Naprawdę ogromne szczęście. Jego żona, choć pochodzi ze wsi, to mądra, zaradna i niezwykle serdeczna kobieta. Gospodyni z prawdziwego zdarzenia – ugotuje, upiecze, posprząta, a jeszcze znajdzie czas, żeby przeczytać coś mądrego czy zadbać o siebie. Zawsze elegancka, a przy tym naturalna. A jaką jest mamą! Z takim ciepłem i cierpliwością opiekuje się moim wnukiem, że serce rośnie.
Polubiłam ją od pierwszego spotkania. Skromna, kulturalna, ładna, z głową na karku. Taka, z którą aż chce się rozmawiać.
Tego dnia, kiedy przyszłam, wnuczek rzucił się do mnie z wyciągniętymi rączkami po cukierka. Ania postawiła na stół obiad, nalała herbaty i z uśmiechem powiedziała, że mają wspaniałe wieści – Markowi obiecali podwyżkę, ale w związku z tym będzie częściej wyjeżdżał w delegacje.
Nie doczekałam się, aż syn wróci do domu. Wyszłam po cichu, nic nie mówiąc Ani.
W domu usiadłam i długo myślałam. Nie wiem, co teraz zrobić. Jeśli Ania się dowie, pewnie odejdzie – a Marek już nigdy nie znajdzie takiej żony. Ale jeśli będę milczeć, będę żyła z ciężarem tej tajemnicy. A ja ją naprawdę kocham jak własną córkę.
I siedzę tak, między prawdą a sercem… i nie wiem, co wybrać.
