Mam 57 lat. Mam dorosłą córkę — Magdę — i dwoje wnuków. Kiedy tylko pojawiły się dzieci, po pracy i w każdy weekend biegłam do niej: pilnowałam maluchów, sprzątałam, prałam, gotowałam. A potem zaczęłam obserwować drugą babcię — matkę mojego zięcia. Ona przychodziła tylko od święta: z prezentami, kopertą dla wnuków, z uśmiechem. Siadała do gotowego stołu, a wszyscy się cieszyli, dziękowali jej i serdecznie witali. I co najciekawsze — Magda ją bardzo lubi i szanuje. Wtedy pomyślałam: „A może ja też spróbuję tak żyć?”. Ale kiedy przestałam codziennie pomagać, córka obraziła się na mnie
Mam 57 lat, nie czuję się jeszcze starą babcią, ale wygląda na to, że dla swoich bliskich jestem „złą”. Ostatnio nawet pokłóciłam się z własną córką — o to, że nie chcę już pilnować jej dzieci. Uważam, że przeżyłam dobre, uczciwe życie. Nadal pracuję i nie zamierzam jeszcze przechodzić na emeryturę. Mój mąż już jest na emeryturze, często choruje, więc też potrzebuje mojego czasu i troski.
Mam dwójkę wnuków — pięć i siedem lat. Magdę urodziłam w wieku dwudziestu lat. Wychowałam ją sama, bez pomocy rodziców ani teściów. Moi rodzice mieszkali w innym mieście, rodzice męża też — nie tak daleko, ale rzadko się widywaliśmy. Zawsze sobie jakoś radziłam: praca, dom, dziecko, mąż. Wszystko na moich barkach, bez wytchnienia, choć nikt się nie zastanawiał, ile mnie to kosztowało.
A teraz moja córka jest dorosła, ma swoją rodzinę i dzieci. Kiedy urodziły się wnuki, byłam jeszcze młodsza, miałam więcej sił, więc naturalnie chciałam jej pomóc. Prawie codziennie do niej chodziłam — gotowałam, sprzątałam, robiłam zakupy, bawiłam się z dziećmi. Nawet nie zauważyłam, jak stałam się częścią ich codziennego życia, kimś, kto „musi” być zawsze pod ręką.
Z czasem jednak poczułam, że mam dość. Nie chodzi o to, że oczekiwałam wdzięczności — ale choćby odrobiny ciepła, zwykłego „dziękuję”. Zamiast tego było milczenie, a czasem nawet pretensje.
I wtedy spojrzałam na drugą babcię. Przychodziła tylko na Boże Narodzenie, Wielkanoc, urodziny. Przynosiła prezenty, słodycze, dawała wnukom kieszonkowe. A córka i zięć byli jej wdzięczni, traktowali z szacunkiem i zrozumieniem. „Bo ona pracuje, nie ma czasu” — tłumaczyła Magda.
Pomyślałam wtedy: „A ja co? Nie mam prawa do własnego życia?”. Przecież też wciąż pracuję, chcę odpocząć, posiedzieć wieczorem z mężem, obejrzeć film, napić się spokojnie herbaty. Chcę po prostu trochę odetchnąć.
Ale Magda się obraziła. Powiedziała, że nie rozumie, jak mogłam się tak zmienić — przecież wcześniej zawsze byłam z nimi, a teraz „nie chcę wnuków”. A ja po prostu już nie mam siły. Nie jestem maszyną do pomocy.
Postanowiłam, że już nie będę się poświęcać ponad miarę. Bo to niewdzięczna rola — wszyscy się przyzwyczają, że jesteś, ale nikt nie pomyśli, jak ci ciężko.
Teraz to ja jestem „ta zła babcia”, a teściowa mojej córki — „ta dobra”. Bo przychodzi od święta, uśmiecha się, daje kopertę i odchodzi. A ja? Ja byłam tam każdego dnia — tylko nikt tego nie zauważył.
