Kiedy tata odszedł, od razu zadzwoniliśmy do jego rodziny. Przyjechały dwie moje ciotki i wujek, zatrzymali się na noc w domu taty. Przez dwa dni tylko wzdychały i smuciły się, ale nam z mamą nie pomogły absolutnie w niczym, choć bardzo je o to prosiliśmy — ludzi przyszło mnóstwo. Następnego ranka wszyscy pojechali do siebie. Po tygodniu postanowiłam pojechać do taty do domu, posprzątać, uporządkować jego rzeczy. Ale kiedy tylko przekroczyłam próg, trudno było mi w ogóle poznać to miejsce. Czy tak zachowują się bliscy ludzie?
Do dziś nie mogę pojąć tego, co się wydarzyło — nie mieści mi się w głowie, że ktoś z rodziny może tak postąpić.
Mój tata pochodził z dużej rodziny. Z mamą rozwiedli się pięć lat temu, ale mimo to pozostali w bardzo dobrych relacjach. Ja nigdy nie zerwałam kontaktu z tatą — bez względu na rozwód rodziców zawsze mieliśmy świetne stosunki.
Był człowiekiem radosnym, aktywnym, kochał podróże, interesował się antykami, miał ogromną wiedzę i poczucie humoru. A potem zachorował.
Było nam ciężko, a w ostatnich dniach niemal nie schodziliśmy mu z oczu. Ale nie dało się już nic zrobić. Tata zmarł. Z mamą przekazałyśmy tę wiadomość jego rodzinie. Ciotki i wujek przyjechali bardzo szybko, właściwie następnego dnia.
Zamieszkali na czas żałoby w domu taty, a my z mamą organizowałyśmy wszystkie formalności i pożegnanie. To były trudne dni. Ciotki tylko siedziały zasmucone — ale nie pomogły nam w niczym, choć bardzo ich o to prosiłyśmy.
W dniu pożegnania zorganizowaliśmy obiad w restauracji. Przyszło wiele osób. Składano nam kondolencje, ale jednocześnie… pytano o testament.
Tata nie był biedny, ale dla nas z mamą to było ostatnie, o czym chciałyśmy wtedy myśleć. Wtedy zaczęli kłócić się między sobą, kto co „powinien dostać”. Było nam przykro słuchać takich rozmów.
Po kilku dniach wszyscy wyjechali. A dom taty został pusty.
Tydzień później pojechałam tam, żeby posprzątać i uporządkować jego rzeczy.
To, co zobaczyłam, mnie przeraziło.
Wszędzie walające się ubrania, książki, papiery. Brakowało wielu antyków, które tata kolekcjonował. W domu był bałagan, a najcenniejsze rzeczy po prostu wyniesiono.
Zadzwoniłam do jednej z ciotek. Przyznała, że „wzięła tylko to, co jej się należało jako siostrze”.
Wtedy dotarło do mnie, z kim mamy do czynienia.
Nie czekali na ogłoszenie testamentu — wynieśli, co się dało, żeby nikt inny nie dostał.
Zabolało mnie to strasznie. Te przedmioty miały wartość nie dlatego, że były drogie — lecz dlatego, że były częścią życia mojego taty.
Powiedziałam o wszystkim mamie. Ona także była w szoku. Ale było już za późno, żeby cokolwiek odzyskać.
Rodzina pojawiła się ponownie dopiero po pół roku, kiedy przyszedł czas nabycia spadku. Niestety, wiele rzeczy, które tata zapisał w testamencie — zniknęło. A raczej: zostało zabrane. Przez kogo? Nikt już się nie przyznał.
Nam z mamą przypadł dom — ciotki też chciały do niego rościć prawa, ale nie miały podstaw.
Dziś mieszkam w domu taty. Wszystko tutaj przypomina mi o nim — o tym, jak wspaniałym był człowiekiem. Nawet jeśli część cennych przedmiotów zniknęła, najważniejsze pozostało: pamięć o nim.
Rodzina więcej się nie pojawiła. I nam także nie zależy już na kontakcie z ludźmi, którzy nie mają żadnych zasad. Niech wszystko, co zabrali, ciąży im na sumieniu.
