Rodzice obiecali mi piękne, wystawne wesele — z orkiestrą, gośćmi, suknią jak z bajki. Ale kiedy poznali mojego narzeczonego, wszystko się zmieniło. Marek im się nie spodobał. Mama stwierdziła, że dwudziestosześciolatek, który chce poślubić jej córkę, powinien najpierw udowodnić, że potrafi utrzymać rodzinę. „Niech najpierw sam zarobi na wasze wesele” — powiedziała chłodno

Nie spodziewałam się czegoś takiego po swoich rodzicach. Przecież od dziecka mówili, że jestem ich księżniczką i że kiedyś wyjdę za mąż jak prawdziwa dama — z klasą, po królewsku.

Mam dwadzieścia cztery lata. Skończyłam studia, pracuję, radzę sobie. Marek pojawił się w moim życiu, gdy już nie wierzyłam, że spotkam kogoś takiego. Mam też młodszego brata, trzynastolatka. Rodzice żyją dostatnio — mają dom, oszczędności, dwa mieszkania, które kiedyś kupili dla nas z myślą o przyszłości.

Od lat mama razem z babciami kompletowały mi „wyprawkę”: porcelanę, pościel, ręczniki, a nawet konto oszczędnościowe na „lepszy start po ślubie”. Ale mnie nie chodzi o porcelanę ani o pieniądze. Ja chcę wesela — prawdziwego, z muzyką, tortem, białymi gołębiami i tańcem do rana. I przecież sami to obiecywali!

A teraz nagle zmienili zdanie. Dokładniej — mama. Tata, jak zawsze, powtarza tylko to, co ona.
Mama twierdzi, że Marek nie jest „wystarczająco dobry”.

— Kim on w ogóle jest? — mówi z wyrzutem. — Nie ma własnego mieszkania, liczy, że wprowadzi się do ciebie. Pracuje? Tak, ale za grosze. Studia skończył zaocznie i na prywatnej uczelni… Tacy prawnicy są teraz nikomu niepotrzebni.

Według niej, zanim pomyślimy o ślubie, Marek powinien zarobić na wesele.
„Jeśli tego nie potrafi, to jak utrzyma rodzinę? Jak zadba o ciebie i dziecko?”

Ale ja wiem, że on potrafi. Tylko potrzebuje czasu. Takie wesele, o jakim marzę, rzeczywiście przekracza nasze możliwości — ale nie rodziców. Oni mają pieniądze, więc dlaczego obiecywali coś, czego teraz nie chcą spełnić?

Gdyby to był ktoś „z nazwiskiem”, ktoś, kogo mama uważa za bardziej obiecującego — wszystko wyglądałoby inaczej.

Uważam, że mama zachowuje się niesprawiedliwie. Nie zamierzam rezygnować ani z Marka, ani z naszego ślubu. On sam mówi, że możemy wziąć skromny ślub cywilny, ale suknię mi kupi — taką, jaką tylko wybiorę.

Wszystkie moje przyjaciółki dostały pomoc od rodziców, nawet jeśli ich wybory nie były idealne.
A ja? Mam zrezygnować z marzeń tylko dlatego, że mama ma inne wyobrażenie o „idealnym zięciu”?

Co będzie dalej? Zabroni nam zamieszkać razem, bo mieszkanie nie jest na mnie zapisane? Każe mu czekać, aż się „dorobi”? To przecież lata!

Mama myśli, że chroni mnie przed błędem, ale tak naprawdę odbiera mi radość z życia. Niszczy coś, co dopiero zaczyna kiełkować. Nie wiem, jak jej wytłumaczyć, że nie chodzi o pieniądze. Chodzi o słowo. O marzenie, które sama mi zaszczepiła. I że jeśli już coś się obiecuje swojej córce — to trzeba dotrzymać słowa.

Spread the love