Po rozwodzie mam tylko jeden wybór: wysłać syna do mamy, na wieś, a sama wynająć pokój, szukać pracy i próbować stanąć na nogi. I właśnie wtedy, zupełnie niespodziewanie, z inicjatywą wystąpiła teściowa. Jej propozycja była jasna – po rozwodzie oddaję syna ojcu, a faktycznie wychowaniem dziecka zajmą się dziadkowie od strony męża. Są zamożni, więc dziecku będzie u nich dobrze. Sama jednak nie wiem, co robić — zabrać dziecko po rozwodzie na wieś do mamy czy oddać teściowej
Mam 27 lat i czteroletniego syna. Ale szczęścia w tym wszystkim nie ma — tylko same problemy. Z mężem się rozwodzimy, termin już wyznaczony. A co będzie potem? Trudno mi sobie nawet wyobrazić. Nie mam nic — żadnego mieszkania, żadnych oszczędności, żadnego oparcia. I, co gorsza, nigdy jeszcze nie pracowałam. Tak po prostu wyszło.
Wyszłam za mąż na ostatnim roku studiów. Wszyscy mi zazdrościli — mówili, że trafiłam świetną partię. Pochodzę ze wsi, a mój mąż urodził się i wychował w dużym mieście, w zamożnej rodzinie.
To jego rodzice dali nam swoje „dodatkowe” mieszkanie, żebyśmy mieli własne gniazdko. Klucze wręczyli nam uroczyście na weselu, ale mieszkanie było zapisane na teściową. Wtedy się tym nie przejmowałam. Mówić mogą, co chcą — wychodziłam za mąż z miłości, choć faktycznie byłam już wtedy w ciąży.
Od początku teściowa patrzyła na mnie z rezerwą, ale nie zwracałam na to uwagi. Najważniejsze było, że mąż mnie kocha. Cała reszta to drobiazgi.
Niestety, nasz syn urodził się bardzo chorowity. W ciągu pierwszego roku życia dziesięć razy leżeliśmy w szpitalu. Cała opieka spadła na mnie — i choć było ciężko, nie narzekałam, bo tak bardzo chciałam tego dziecka. Ale z czasem nie starczało mi już sił na nic innego.
Dopiero niedawno ocknęłam się i zobaczyłam, że mój dawny, ukochany mąż od dawna jest gdzieś obok, ale nie ze mną. Ma inną kobietę i zażądał rozwodu.
Teraz zostałam z chorym dzieckiem na rękach i nie mam dokąd pójść. Po rozwodzie mam tylko jeden wybór: wysłać syna do mamy, a sama wynająć pokój, szukać pracy i próbować odbudować życie. Z dzieckiem byłoby to prawie niemożliwe, ale sama — może by się udało. W ciągu tych dwóch, trzech lat przed szkołą mogłabym zarobić trochę pieniędzy, kupić małe mieszkanie i zabrać syna do siebie, żeby do szkoły poszedł już w mieście.
Ale w praktyce to wszystko nie takie proste. Bez doświadczenia trudno znaleźć jakąkolwiek pracę, a o zakupie mieszkania nawet nie ma co marzyć. Na początku pewnie czekałaby mnie bieda, praca po nocach i ciągłe oszczędzanie.
A jednak nie chciałabym wysyłać syna na wieś. Potrzebuje lekarzy, specjalistów, logopedy, rehabilitacji. Potrzebuje opieki i uwagi, nie tylko nadzoru. A moja mama raczej nie dałaby sobie z tym rady.
Wyjazd razem z dzieckiem na wieś też nie wchodzi w grę. Tam pracy nie znajdę, a o nowym małżeństwie nie ma co marzyć. Kobiety na wsi starzeją się szybciej, życie tam jest ciężkie. Jeśli w wieku 27 lat wrócę na wieś, to już nic dobrego mnie nie czeka.
I wtedy odezwała się teściowa. Zaproponowała, żebym po rozwodzie zostawiła syna ojcu, a właściwie im — dziadkom. Mają pieniądze, więc zapewnią mu wszystko: leczenie, rozwój, dobrą szkołę. I oczywiście będą go kochać. Wcześniej niewiele się nim interesowali, bo nie przepadali za mną, ale teraz — mówili — wszystko będzie inaczej.
Obiektywnie patrząc, u zamożnych dziadków dziecku rzeczywiście byłoby lepiej. Tylko że wtedy musiałabym oddać syna na zawsze.
Nie miałabym szans widywać go regularnie. Z teściową nigdy nie miałam ciepłych relacji, a teraz już całkiem nie ma o czym rozmawiać. Mój syn dorósłby, nie pamiętając nawet, kim jestem.
Z drugiej strony — u mamy na wsi też nie miałby najlepiej.
– Pomyśl o dziecku! – powiedziała teściowa. – To twoja decyzja, ale zabrać go w taką biedę i w takie warunki to egoizm. Gdybyś miała zamiar wychowywać go sama, to co innego. Ale oddać matce? Co za różnica dla ciebie? U nas będzie mu lepiej.
A może spróbować inaczej: wynająć pokój, znaleźć jakąś pracę i żyć z dzieckiem za pensję i alimenty? Myślałam o tym, ale jak to zrobić, skoro nawet na rozmowę kwalifikacyjną nie mam z kim zostawić dziecka? Wynająć nianię? To nierealne.
U teściów wszystko wygląda idealnie: własny pokój, zdrowe jedzenie, teatrzyki, zajęcia dodatkowe, nowy zestaw klocków bez okazji, ładne ubrania — wszystko, co da się kupić za pieniądze.
Wychodzi więc na to, że miałabym oddać syna nie byłemu mężowi (bo jemu wcale na tym nie zależy), tylko jego rodzicom — ludziom, którzy przez te wszystkie lata patrzyli na mnie z góry.
I co mam zrobić? Jaki mam wybór? Ciągnąć dziecko po rozwodzie do mamy na wieś czy do wynajętej klitki w mieście?
Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co robić.
