Miałam dwadzieścia pięć lat, kiedy poznałam Michała, który miał czterdzieści trzy. Pewnego dnia siedziałam w pracy, gdy przyszła do mnie starsza kobieta. Okazało się, że to była… mama Michała. I miała dla mnie pewną „propozycję”

Poznaliśmy się wcześniej podczas wspólnego wypadu ze znajomymi do lasu. Było ognisko, kiełbaski, śpiewy — zwykły letni weekend. Ja miałam wtedy 25 lat i od razu zauważyłam nieśmiałego, trochę nieporadnego mężczyznę, który wyraźnie wyróżniał się z towarzystwa. Chłopaki żartowali, śmiali się, a on siedział nieco z boku i tylko się uśmiechał. Trudno było go nazwać „chłopakiem” — wyglądał na ponad czterdzieści. Jak trafił do naszej grupy, nawet dziś nie pamiętam, pewnie przyszedł z kimś ze znajomych.

Przez cały wieczór nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam to i było mi trochę niezręcznie. Od razu wiedziałam, że mu się spodobałam. Mężczyzna nazywał się Michał — i tamtego wieczoru stał się moim cieniem. Mimo swoich lat zachowywał się jak nastolatek: milczał, wzdychał i tylko patrzył. Na wszystkie pytania odpowiadał półsłówkami.

Wieczór minął i myślałam, że to koniec historii. Ale w poniedziałek, w pracy, czekała mnie niespodzianka. Siedziałam w magazynie, zajęta papierami, kiedy do środka wszedł mój dyrektor w towarzystwie starszej pani.
— Pani Natalio, to do pani — powiedział i szybko się ulotnił.

Starsza kobieta usiadła i z uśmiechem zaczęła:
— Dzień dobry, jestem mamą Michała.

Przyznam, że na chwilę zgłupiałam — zapomniałam już o tamtym spotkaniu w lesie. Ale po chwili zrozumiałam, o kogo chodzi, bo innego Michała wśród znajomych nie miałam.

— Syn mi wszystko opowiedział — kontynuowała kobieta. — I trochę o pani popytałam. Miasteczko małe, więc wie pani, wszyscy wszystko wiedzą. Rodziców ma pani porządnych, mieszkanie też, no, co prawda tylko dwupokojowe, ale to nic — potem sprzedacie i kupicie domek z ogródkiem. Rozmawiałam też z pani przełożonym, chwalił panią jako solidną pracownicę, więc i z tej strony wszystko wygląda dobrze. Wynagrodzenia mi nie zdradził, ale pewnie przyzwoite, prawda? — dodała, rozglądając się po magazynie.

Patrzyłam na nią z rosnącym zdziwieniem, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwariowała. Ale siedziałam cicho, pozwalając jej mówić dalej.

— No dobrze, kochana, nie będę już przeszkadzać — powiedziała na koniec. — A co do ślubu, to sami zdecydujcie z Michałkiem. Ma pani 25 lat, pewnie chciałaby już dzieci. A Michał ma 43 — najwyższy czas! Może wtedy przestanie siedzieć całymi wieczorami przy komputerze i grać w te swoje gierki. Tylko nie zwlekajcie z dziećmi, bo pani mama już nie najmłodsza, a jak potem pomoże? — powiedziała tonem troskliwej teściowej.

Już przy drzwiach odwróciła się i dodała:
— To powiem Michałkowi, żeby dziś po pracy po panią przyszedł, dobrze? Pracuje pani do piątej, prawda?
— Lepiej nie, dziś mam nadgodziny — skłamałam szybko. — Jak coś, sama zadzwonię.

Oczywiście nie zadzwoniłam. Wyłączyłam telefon na kilka dni i starałam się wracać późno, byle tylko nie spotkać mojego „narzeczonego”. On chyba w końcu zrozumiał aluzję, bo przestał mnie szukać. Albo jego mama znalazła dla niego inną „kandydatkę”.

Okazuje się, że są takie matki — zaradne, praktyczne, które wszystko planują z chłodną kalkulacją. Nawet cudze życie.

Spread the love