Mąż powiedział, że jego mama zamieszka z nami… w chwili, gdy stała już w progu z walizkami. Szanuję tę kobietę, naprawdę ją lubię — ale na dystans. Chciałam mieszkać tylko z mężem, we dwoje, w naszym mieszkaniu. Bez osób trzecich. Nawet jeśli to jego mama

Przed ślubem teściowa uroczyście wręczyła nam klucze do mieszkania, które kiedyś odziedziczyła po swojej bezdzietnej ciotce. Stare, jednopokojowe, ale nasze. Cieszyliśmy się jak dzieci, bo nie chcieliśmy mieszkać z rodzicami. Zrobiliśmy remont i wprowadziliśmy się. Minął rok — i właśnie wtedy wprowadziła się ona.

Teoretycznie ma do tego prawo, w końcu to jej mieszkanie. Ale ja nie chcę żyć z matką męża.

Zaczęło się od tego, że teściowa miała problemy w domu: teść, po latach spokoju, znów zaczął pić. Wracał późno, robił awantury, zachowywał się okropnie. Po dwóch tygodniach takiego życia teściowa spakowała się i wyszła. I dobrze zrobiła — niech nie znosi jego pijaństwa. Ale problem w tym, że jedyne miejsce, dokąd mogła pójść, to my. Do koleżanek nie chciała, bo każda ma rodzinę, a ona nie chciała, żeby ktoś potem o niej plotkował. To, że jej syn też ma żonę i własne życie — nie zrobiło na niej większego wrażenia.

I tak już od kilku miesięcy mieszkamy we troje. A mnie nawet nikt nie zapytał o zdanie — po prostu postawiono przed faktem dokonanym. Mąż powiedział, że jego mama będzie z nami mieszkać, kiedy już stała z walizkami w drzwiach. Szanuję ją i nie chcę być niewdzięczna, ale mam prawo do prywatności. Chcę mieć dom tylko dla nas. Tym bardziej, że jej obecność zmienia wszystko.

Nie da się udawać, że jej nie ma. Nie mogę już swobodnie czuć się we własnym mieszkaniu. Nawet wziąć kąpieli z uchylonymi drzwiami — nie ma mowy. Z mężem też zrobiło się chłodniej. Trudno o bliskość, kiedy jego mama śpi w pokoju obok.

Minęło zaledwie kilka miesięcy, a ja już nie pamiętam, kiedy byliśmy sami. Ona cały czas w domu — nie wychodzi nigdzie, tylko siedzi w kuchni. Czyta albo gotuje. My staramy się jeść zdrowo, a ona dzień w dzień smaży kotlety i gotuje rosół albo bigos. Całe mieszkanie pachnie tłuszczem i smażeniną.

Najgorsze, że mąż stał się nerwowy i wyżywa się na mnie za byle drobiazg. Ciągłe spięcia, niezręczne milczenie, napięcie w powietrzu. Wiem, że jego też męczy ta sytuacja, ale nie robi nic, żeby ją zmienić. A ja coraz częściej myślę, że jeśli tak dalej pójdzie, nie wytrzymam.

Bo już zaczynają się jej „mamine” komentarze: że źle gotuję, że tak mąż dostanie zgagę, że ja się na niczym nie znam. Czuje się, jakby próbowała zrobić z dorosłego faceta znowu chłopczyka, któremu trzeba mówić, co ma zjeść i jak się ubrać.

Wychodziłam za mąż za mężczyznę, a nie za dziecko pod opieką mamy.
Jeśli to się nie zmieni — chyba naprawdę spakuję się i pojadę do swojej mamy. Przynajmniej tam nikt nie będzie mi wytykał każdego ruchu. Ale wiem też, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Bo przecież to nie ja powinnam uciekać z własnego domu.

Tylko co innego mi zostało?

Spread the love