Od razu zameldowałam zięcia w naszym mieszkaniu, córka się na tym uparła. Zięć bez pracy, je jak smok, pieniędzy nie przynosi. Całe gospodarstwo było na mojej głowie. Córka poprosiła, żebym kupiła mu ubrania – „żeby łatwiej mu było poznawać odpowiednich ludzi i robić karierę”. Ubrania kupiliśmy, ale Maksym dalej leżał na kanapie. Kiedy co jakiś czas pytałam go o pracę, córka urządzała mi awantury, że „nie chce skończyć jak ja – całe życie sama bez męża”. Zgodziłam się z nią. Postanowiłam jej nie przeszkadzać – spakowałam walizkę i odeszłam

Gdy dowiedział się, że spodziewam się dziecka, mój ukochany mnie zostawił i do ślubu nie doszło. Nie miałam wyboru – w wieku 20 lat zostałam mamą. Dobrze, że miałam wtedy przyjaciółki, które wsparły mnie w tej trudnej sytuacji. Minęło wiele lat, a my do dziś trzymamy się razem.

Urodziła się moja córka – Barbara. Około dziesięć lat później znajoma związkowa pomogła mi dostać małe, dwupokojowe mieszkanie. Byłam jej za to ogromnie wdzięczna. Od tego momentu życie zaczęło się układać, a Basia stała się centrum mojego świata. O sobie praktycznie zapomniałam – wszystko robiłam dla niej.

Wszystkie moje młode lata przeżyłam jej sprawami. Grała w siatkówkę, z drużyną objechała mnóstwo miast, kilka razy była nawet za granicą. Wyrosła na piękną dziewczynę. A ja zaczęłam zauważać, że się mnie wstydzi, że ma swoje tajemnice. Koleżanki mnie uspokajały, że taki wiek, „przejdzie jej”.

Ale w naszych relacjach było coraz gorzej. Basia zaczęła wyrzucać mi, że nie dawałam jej tego, co trzeba. Że nie miała modnych ubrań jak koleżanki. Na studiach też sobie nie radziła – w końcu wyrzucili ją z trzeciego roku. Do pracy iść nie chciała.

Aż pewnego dnia przyprowadziła do domu chłopaka i oznajmiła: „Mamo, to mój mąż, dziś wzięliśmy ślub. Będzie z nami mieszkał”. Byłam w szoku. Wyszła za mąż bez słowa, bez rozmowy ze mną – i przyprowadziła obcego człowieka do mojego domu.

Maksym na pierwszy rzut oka nie wydawał się zły. Ale zaraz córka postawiła warunek: mam go zameldować. I w mieszkaniu zabrakło dla mnie miejsca. On, tak samo jak Basia, „szukał siebie i pracy”. Jeść – jadł, pieniądze – nie dawał. A cały dom znowu na mnie. Córka poprosiła, żebym kupiła mu ubrania, „bo musi dobrze wyglądać, żeby ludzie go poważnie traktowali”.

Kupiliśmy. I nic się nie zmieniło. Maksym dalej leżał na kanapie. Gdy pytałam o pracę, córka znów krzyczała: że nie chce skończyć jak ja, sama, bez mężczyzny. W końcu stwierdziłam: dosyć. Spakowałam walizkę, zadzwoniłam do przyjaciółki i przeniosłam się do niej.

U niej trochę odetchnęłam, wypłakałam się. A potem los się uśmiechnął – trzeba było wyprowadzać psa i podlewać kwiaty jej krewnej, która wyjechała na wakacje nad morze. I tam, w parku, usłyszałam: „Marysiu, to ty?”.

To był Piotr. Kiedyś się mną interesował, ja też go lubiłam, ale Basia nie chciała, żebym wyszła za mąż – i tak się rozstaliśmy. On też się nie ożenił. Rozmawialiśmy długo, dawne uczucia odżyły.

Dziś jestem narzeczoną. Kiedy przyszłam do Basi zabrać swoje rzeczy, zastałam góry brudnych naczyń, porozrzucane ciuchy zięcia, córkę w panice – mąż od kilku dni nie nocował w domu. I we wszystkim winą obarczyła mnie: „Zniszczyłaś mi życie, a teraz idziesz, żeby być szczęśliwa”.

Nie rozumiem… Starałam się, jak mogłam. Dla niej żyłam, sobie odmawiałam. A teraz chcę jeszcze trochę pożyć dla siebie. Mam 50 lat. Chcę być żoną, chcę być z mężczyzną, który mnie kocha. Dość życia dla niewdzięcznej córki.

Podjęłam decyzję: ja też mam prawo być szczęśliwa.

Spread the love