Mam 38 lat. Moi rodzice nie są już najmłodsi, ale tematu spadku nigdy nie poruszają. Z nimi mieszka moja młodsza, rozwiedziona siostra z dzieckiem i wszyscy widzą, że ona liczy na to, że mieszkanie rodziców przypadnie właśnie jej. Sama nie wiem, czy powinnam zacząć rozmowę z rodzicami na ten temat, bo sprawa jest delikatna, a oni milczą

Koleżanki radzą mi, żebym wzięła sprawy w swoje ręce i porozmawiała z rodzicami otwarcie o przyszłości. Dla nich to nic złego – w końcu kiedyś temat i tak się pojawi.

Ja jednak uważam, że to bardzo nietaktowne rozmawiać o spadku, gdy rodzice żyją i są jeszcze na chodzie. Jeżeli sami będą chcieli – to ten temat podniosą.

— Musicie się zebrać wszyscy razem i ustalić, jak to będzie — namawiają mnie znajome. — Rodzice przecież nie będą żyli wiecznie. Dokumenty trzeba mieć uporządkowane zawczasu. Tak robią normalne rodziny.

Tylko że mnie jest z tym jakoś dziwnie. Żyję jak większość kobiet w moim wieku: mąż, dwójka dzieci, praca, starzejący się rodzice. Mama i tata zawsze wydawali mi się niezniszczalni, ale ostatnie miesiące pokazały, że to tylko złudzenie. Tata przeszedł poważną chorobę i bardzo nas wtedy przestraszył. Tylko dzięki moim staraniom i szybkiemu leczeniu udało się go postawić na nogi.

Lekarze twierdzą, że najgorsze już za nami, tata jest w domu i czuje się nieźle. Ja zawsze byłam tą energiczną, przebojową i zorganizowaną. Moja młodsza siostra, nazwijmy ją Lucyna, jest odwrotnością: chorowita, bezradna, od lat rozwiedziona, mieszka z córeczką u rodziców.

Rodzice bardzo jej współczują i pomagają na każdym kroku. Mama często powtarza: — Sama z dzieckiem nie dałaby rady. A tak, nas troje dorosłych cały czas ją odciąża: obiad ugotować, dzieckiem się zająć, na spacer pójść…

Dla mnie to trudne do słuchania, bo gdy ja wychowywałam dwójkę swoich dzieci, takiego wsparcia z ich strony nie miałam. Poza tym widać, że wnuczkę Lucyny kochają inaczej, mocniej, bo jest cały czas przy nich.

Ale gdy pojawiają się poważne problemy, to i tak biegną do mnie. Choroba taty? To ja szukałam lekarzy, kombinowałam pieniądze, załatwiałam wszystko. Siostra w tym czasie nie zrobiła nic. Nawet paczki do szpitala nie zaniosła, bo przecież „ona ma dziecko”.

— Za to mieszkanie rodziców uważa pewnie za swoje — wzdycha moja przyjaciółka. — Nie rozumiem cię! Powinnaś poruszyć temat otwarcie. Usiądźcie wszyscy razem i niech każdy powie, co myśli. Wtedy wszystko będzie jasne.

Niby wiem, że to miałoby sens, ale nie potrafię się przełamać. Tata dopiero co doszedł do siebie, miesiąc temu baliśmy się najgorszego… A ja mam nagle rzucić: „Porozmawiajmy o spadku”? To mogłoby ich zabić szybciej niż choroba.

Nie wiem, co robić. Zostawić temat i potem dogadywać się z siostrą? Przecież wtedy na pewno pokłócimy się na amen. Naciskać na rodziców, żeby teraz jasno się określili? A co, jeśli to doprowadzi do wielkiej awantury?

Rodzice w ogóle nie dotykają tego tematu. Jakby nie przyszło im do głowy, że my z siostrą w przyszłości możemy się kłócić o mieszkanie.

I dlatego sama siebie pytam: czy powinnam zaczynać z nimi rozmowę o spadku? Czy raczej odpuścić i cieszyć się, że jeszcze żyją i są w miarę zdrowi, a resztę zostawić losowi?

Spread the love