– Siostra zgodziła się pójść za ciebie na urlop macierzyński – „ucieszył” mnie mąż
A ja i bez łaski mogę sama posiedzieć na swoim własnym macierzyńskim.
Mój mąż, zainspirowany przez swoją mamę i siostrę, doszedł do wniosku, że żyjemy „zbyt biednie”, więc powinnam jak najszybciej wrócić do pracy.
„Biednie” – to znaczy nie stać nas, by utrzymywać jego mamusię i siostrzyczkę. Na nas dwoje i nasze dziecko wystarcza, ale te dwie panie uznały, że syn i brat powinien być ich prywatnym bankomatem.
Z takim podejściem się nie zgadzam. Ale mąż – po kolejnym maratonie narzekań z ich strony – wrócił do domu z „dobrą wiadomością”: jego siostra z radością mnie „wyręczy” i przejmie mój urlop macierzyński.
Czyli tak: ona razem z teściową ma siedzieć z dziećmi – swoim i moim – a ja mam rzucić niemowlaka i iść do pracy, żeby im się nadal dobrze żyło.
Zaszłyśmy w ciążę z różnicą kilku miesięcy – ja pierwsza. My z mężem byliśmy już dwa lata po ślubie, a jego siostra wychodziła za mąż z widocznym brzuchem.
Małżeństwo z przymusu długo nie przetrwało. Jak tylko dziecko przyszło na świat, jej mąż uznał, że taniej wyjdą alimenty, i zniknął jak kamfora.
Mój mąż wtedy wzdychał, że siostrze trzeba pomóc, bo mamie samej ciężko. A alimenty? Z byłym szwagrem udało się co najwyżej powalczyć o „ucho od śledzia”.
Szczerze mówiąc, nie podobało mi się to wszystko. Nigdy nie miałam ciepłych relacji z rodziną męża, a teraz było tylko gorzej.
Oddawałam szwagierce rzeczy po moim synku, ale za każdym razem słyszałam, że jej się nie podobają, bo „to chłopięce, a ona ma dziewczynkę”.
Miałam ochotę powiedzieć, żeby sama kupiła coś różowego, ale się powstrzymywałam – nie chciałam awantur.
Po rozwodzie szwagierka została z dzieckiem, a teściowa… zrezygnowała z pracy, „bo córce samej było ciężko”.
– Tobie łatwo mówić, masz męża, on ci pomoże. To nie to, co mój były zięć – mówiła teściowa.
No tak, rzeczywiście, łatwo mi mówić – biorąc pod uwagę, że mąż albo wiecznie był w pracy, albo u mamusi i siostry, albo leżał na kanapie z pretensją, żeby mu nie przeszkadzać, bo „w końcu jest w domu i chce odpocząć”.
Po odejściu teściowej z pracy sytuacja finansowa jej córki jeszcze się pogorszyła. Coś tam dostawała z zasiłków, ale wiadomo – niewiele.
Mąż, oczywiście, im pomagał. Tylko że jego pensja nie była z gumy. I choć miał skłonność do słuchania mamy, to jednak rozumiał, że ma też własną rodzinę na utrzymaniu.
No i wtedy w głowach tych dwóch pań zrodził się genialny plan: wypchnąć mnie z domu do roboty.
Oczywiście, sprzedane to było jako wielka szansa – ja wrócę do pracy, będą pieniądze, problem zniknie.
A ja mówię jasno – nie byłoby żadnego „dołka finansowego”, gdyby teściowa nie rzucała pracy tylko po to, żeby „pomagać córce z jednym dzieckiem”.
– Siostra zgodziła się pójść za ciebie na macierzyński! – zadowolony powiedział mąż. – Będziesz mogła wrócić do pracy!
Jakbym tylko czekała na taką okazję…
Powiedziałam mu spokojnie, że nie zamierzam wracać do pracy przez najbliższe dwa lata. Mąż nie krył zaskoczenia – już sobie wszystko z mamą i siostrą pięknie ułożyli.
Musiałam mu wyjaśnić: nie po to rodziłam dziecko, żeby iść harować, a wieczorami jeszcze się nim zajmować, bo jego siostra i matka nie radzą sobie z własnym życiem.
Mam legalny urlop macierzyński, mam męża, ojca mojego dziecka – i to on powinien nas utrzymać.
Chcę widzieć, jak rośnie mój maluszek, a nie pracować na to, żeby teściowa i jej córunia miały się jak królowe.
Mąż coś tam jeszcze próbuje mnie przekonać, teściowa już dwa razy dzwoniła – ale ja trzymam się swojego: zostanę na swoim macierzyńskim do końca.
A jeśli kiedyś faktycznie będę musiała wrócić do pracy, to już jako rozwiedziona kobieta. Bo nie chcę mieć przy sobie mężczyzny, który stawia potrzeby swojej matki i siostry ponad żonę i dziecko.
