– Nie można tak bez opamiętania oszczędzać! Wy żyjecie jak nędzarze! – łapie się za głowę teściowa
Teściowa przeżyła szok kulturowy, kiedy dowiedziała się, że można nie kupować co miesiąc sterty nowych ubrań i że da się jeść jedną zupę przez trzy dni.
Namawiała syna, by skończył prowadzić takie „żałosne życie”. Tylko ja do tej pory nie rozumiem, czego ona właściwie chce. Czy żeby mąż wszystkie pieniądze przepuścił, czy żebym go zostawiła.
Mieszkamy z teściami w różnych miastach, co mnie, szczerze mówiąc, bardzo cieszy. Oni mają tam swoje sprawy, my tutaj swoje. Oni nam niczego nie proponują, a my o nic nie prosimy.
Rodzina męża jest dobrze sytuowana, ale nam z tego ani ciepło, ani zimno. Sami się sobą zajmują, nikt się nie pali do tego, żeby nam pomagać. Do niedawna w ogóle nie interesowali się naszym życiem.
Aż nagle teściową naszło na wizytę. I teraz doznała „szoku kulturowego” od tego, co zobaczyła, choć tak naprawdę nic strasznego się u nas nie dzieje.
Z mężem wynajmujemy mieszkanie i odkładamy na wkład własny do kredytu hipotecznego. To wymaga dyscypliny i oszczędności, bo pokus jest wiele, a pensje nie są z gumy.
Owszem, rezygnujemy z luksusów, ale nie powiem, żebyśmy żyli jak w jakimś koszmarze. Mieszkanie mamy całkiem przyzwoite, ubrania normalne, jedzenie dobre.
Moja rodzina nie może mi pomóc z hipoteką, zresztą kontaktu praktycznie nie mamy. Mąż od razu też powiedział, że do swoich nie będzie się zwracał – tam też nie wszystko układa się idealnie.
I ja tego nie wymagałam. Nie za pieniądze rodziców wychodziłam za mąż. Nawet nie wiedziałam, że jego rodzina jest zamożna – poznaliśmy się już w innym mieście.
Jak zrozumiałam, mężowi od początku powiedziano, że jest dorosły i musi radzić sobie sam. Co, jeśli się zastanowić, brzmi logicznie. Ale chyba sam ton rozmowy był nieprzyjemny i dlatego nie ma z nimi zbyt bliskiego kontaktu.
Więc radziliśmy sobie sami, jak umieliśmy. Ale nie narzekaliśmy i nie uważaliśmy, że żyjemy w jakiejś nędzy czy hańbie.
Aż tu nagle spadła na nas teściowa, którą wcześniej widziałam może raz w życiu. Tym razem miała urlop, nigdzie nie poleciała, więc postanowiła odwiedzić syna.
Nie mogliśmy urządzić uczty na sto osób, ale przyjęliśmy ją normalnie. Stół nie był pusty. A ona patrzyła na to wszystko tak, jakbym jej podała jedzenie w psiej misce.
Mąż wspomniał, że odkładamy na kredyt i staramy się oszczędzać. Rzucił to jednym zdaniem i poszedł dalej w opowieści, ale teściowa, jak widać, dalej już nie słuchała.
– Nie można tak żyć! Wy żyjecie jak biedacy! – wykrzyknęła nagle.
Szczerze mówiąc, wcale tak nie wyglądamy. Ale teściowa się rozpędziła. Powiedziała, że mieszkać w takim „klitkowatym lokum”, nosić takie „szmaty” i jeść takie „pomije” to wstyd.
– Trzeba żyć w ludzkich warunkach. Jeśli was nie stać na kupno mieszkania, to znaczy, że na razie nie powinniście go brać. Ale żyć tak jak wy?! To koszmar!
Siedzieliśmy z mężem, zbierając szczęki z podłogi. Co to znaczy „koszmar”? Zwykłe wynajęte mieszkanie, normalne ciuchy, normalna kolacja. Czego ona się spodziewała?
Wskazała jeszcze na sportowe buty męża, mówiąc, że nadają się na śmietnik. W sumie też tak uważam, ale mąż twierdzi, że są wygodne i wygląd go nie obchodzi.
Potem otworzyła lodówkę, wyjęła garnek z zupą i skrzywiła się. A przecież zupa była wciąż dobra, gotowana trzy dni wcześniej, zostały resztki.
No i oczywiście oberwało się też mieszkaniu z kiepskim remontem. Teściowa jęczała, łapała się za głowę, a my z mężem patrzyliśmy na ten spektakl z otwartymi ustami.
Nie chciała nawet u nas nocować – wzięła sobie hotel. Została w mieście jeszcze dwa dni i przez cały czas prowadziła „duszoszczypatielne” rozmowy, że tak żyć nie można, że oszczędzanie w takim stylu to uwłacza godności.
Żadnej pomocy nie zaproponowała, żadnych rozwiązań też nie. Po prostu się pooburzała, nakazała „żyć po ludzku” i wyjechała.
A my z mężem do dziś nie rozumiemy, o co jej chodziło i skąd ten teatrzyk. Dalej żyjemy w tym samym mieszkaniu, jemy to samo i ubieramy się tak samo.
