Teściowa wprowadziła nową “rodzinną tradycję” – każdej niedzieli musimy przyjeżdżać do niej w gości. W ich rodzinie od zawsze rodzą się sami chłopcy – wszystkie siostry teściowej mają synów, ona sama również. Dlatego, gdy urodziła się nasza córka, teściowa wręcz się do niej przykleiła. Chciała widywać wnuczkę co weekend i nie obchodziło jej, że dziecko jest jeszcze malutkie. Jeśli tylko raz nie pojechaliśmy, bo mieliśmy swoje sprawy, urządzała sceny

Przed ślubem w ogóle nie zastanawiałam się nad relacją z teściową. Ale z każdym miesiącem jej wpływ był coraz bardziej odczuwalny i dziś już wiem, że nie należy jej lekceważyć.

Na początku po ślubie było jeszcze w miarę spokojnie, ale problemy zaczęły się, gdy urodziłam córkę. Wtedy teściowa całkowicie oszalała na punkcie wnuczki. Wymagała, żebyśmy co tydzień zabierali niemowlę do niej, nie zwracając uwagi, że to męczące dla dziecka.

Mój mąż uważał to za całkowicie normalne i nie widział nic złego w tym, że z miesięcznym dzieckiem co niedziela wozimy się do jego matki. Ja przez jakiś czas się zgadzałam, ale kiedy próbowałam zaprotestować, odpowiadał: „Tak się u nas przyjęło”. Doszło do tego, że wszystkie weekendy spędzaliśmy u teściowej.

Z czasem zaczęło mnie to irytować, a teściowa coraz bardziej sobie pozwalała. Wystarczyło, że raz nie pojechaliśmy, a ona dzwoniła do męża i robiła mu wyrzuty: że nie przyjechał, że nawet nie zadzwonił, a ona czekała. Potem trzaskała słuchawką i „obrażała się na śmierć”.

Następnie ignorowała jego telefony. Mąż chodził zestresowany jej milczeniem. Wtedy do akcji wkraczał teść, dzwonił do mojego męża i mówił, że ma natychmiast przeprosić matkę, bo ona jest jedna, cierpi, nie śpi po nocach… Aby nie pogarszać sytuacji, mąż jechał do niej na „rozmowy”. Co tam sobie ustalali – nie wiem, bo nie jeździłam z nim.

Godzili się, ale po miesiącu wszystko zaczynało się od nowa. I tak przez cztery lata. Dopiero wtedy zrozumieliśmy z mężem, że im rzadziej tam jeździmy, tym lepiej dla naszego małżeństwa.

To jednak nie koniec. Na mój temat teściowa długo mówiła, że jestem „dobrą synową”, bo znoszę jej trudny charakter. Ale po czterech i pół roku nagle zmieniła zdanie: teraz jestem „złą synową”, a ona robi wszystko, żeby odzyskać syna i widywać wnuczkę częściej. Rozpieszcza dziecko prezentami co weekend, wydzwania do męża i urządza mu awantury, jeśli – nie daj Boże – nie zadzwoni do niej co dwa dni. A mój mąż to wszystko znosi.

Na szczęście córka zaczęła chodzić na sobotnie zajęcia i to ratuje nas przed cotygodniowymi wizytami. Jeździmy do niej tylko w niedzielę – to mąż sam tak ustalił, żeby jego matka mniej wtrącała się w nasze życie. Ona chyba to wyczuła, bo teraz wszystkimi siłami próbuje nas poróżnić.

Dzwoni do męża i opowiada mu różne bzdury o mnie – że mnie nie kocham, że go nie szanuję (najwidoczniej uważa, że to ja „zabroniłam” mu jeździć do niej częściej, choć to jego decyzja). Mówi też, że go wykorzystuję, chociaż w czym – tego nie precyzuje.

Kiedyś mieszkaliśmy w moim mieszkaniu kupionym jeszcze przed ślubem, wszystko w środku też było moje – jedyny wyjątek to pralka, którą nam podarowała. A mimo to teściowa podjudza męża, mówiąc: „Pilnuj jej, ona pewnie cię zdradza, nie ufam jej”. Do mnie wprost nic nie mówi, ale czuję jej wrogość – śledzi każdy mój ruch i potem relacjonuje to synowi.

Nie mogę już tego wytrzymać, więc przestałam jeździć do niej pod pretekstem pracy. A kilka dni temu podjęliśmy z mężem decyzję o przeprowadzce do innego miasta. Oficjalnie chodzi o lepszą pracę, ale prawdziwy powód jest prosty – chcemy uciec od niej jak najdalej.

Gdy teściowa się o tym dowiedziała, wezwała męża na rozmowę i powiedziała mu wprost: „Jeśli się wyprowadzisz, to dla mnie przestaniesz być synem, a ja dla ciebie matką”. Po tej rozmowie mąż zaczął się wahać, czy rzeczywiście powinniśmy się przeprowadzać.

Ale ja nie zamierzam ustąpić. Jeśli chce – może zostać. Ja tak dłużej nie dam rady.

Spread the love