Teściowa „przypadkiem” oznajmiła mi, że mój mąż spodziewa się dziecka z inną kobietą.

Na początku nie rozumiałam, dlaczego nagle zaczęła bywać u nas tak często i być taka miła. Wcześniej wpadała raz na pół roku, a teraz co tydzień na „herbatkę”.

Wszystko się wyjaśniło, kiedy zaczęła rozmowę o tym, że niedługo zostanie babcią, nazywając mnie „ukochaną synową”. Wtedy wszystko mi się poukładało w głowie. A dwulicowa teściowa wyleciała z mojego mieszkania – i miała szczęście, że nie przez okno!

Z Markiem jesteśmy razem dziesięć lat, z czego trzy lata żyliśmy „na kocią łapę”. Przeszliśmy biedę, głód i karaluchy w wynajmowanej klitce. Teraz mamy mieszkanie na kredyt.

Wspólne życie nie było usłane różami – kłótnie, wyzwiska, czasem rękoczyny. Nawet policja dwa razy była wzywana, ale kończyło się na pouczeniu.
Był moment, gdy rozstaliśmy się na półtora roku. Wtedy straciłam dziecko i popadłam w ciężką depresję. Marek zamiast być przy mnie, wyprowadził się do kolegi. Mówiło się nawet o rozwodzie.

Myślałam, że nasz związek się rozpadnie na zawsze. Zaczęłam stawiać siebie na nogi sama. Od lat marzyliśmy o dziecku, ale moje ciało okazało się zbyt słabe, by donosić ciążę.

Zmieniałam pracę, inwestowałam w siebie – i w ciało, i w głowę. Dzięki treningom schudłam, zrobiłam kursy HR, zaczęłam dobrze zarabiać i cieszyć się życiem.

Męża do domu w końcu przyjęłam z powrotem, ale nie zadawałam mu niewygodnych pytań o to, co robił przez ten czas. Plotki mówiły, że mieszkał z inną kobietą. Nie byłam gotowa na takie rozmowy.
Po tamtym koszmarze bałam się kolejnej ciąży. Ciągle miałam przed oczami słowa lekarza: „brak rozwoju płodu”, a potem bolesne łyżeczkowanie…

Marek nie przeżył tego tak jak ja. Dziwiło mnie, jak łatwo pogodził się z tym, że straciliśmy wyczekane dziecko.
Przecież razem marzyliśmy o dużej rodzinie, o małych rączkach tulących się do taty. Ale chyba tylko ja żyłam tymi marzeniami.

Nie, on też chciał potomstwa, często dopytywał o testy. A ja wychodziłam z łazienki zapłakana – z jedną kreską.

W końcu pogodziłam się z tym, że nie chcę już dzieci. Chyba on to zrozumiał – i postanowił rozwiązać problem po swojemu.

Teściowa, odwiedzając nas co tydzień, powoli przygotowywała mnie do „głównej rozmowy”.
Najpierw napomykała, że może nigdy nie będę mamą. Potem, że wnuki to sens życia i nieważne, kto je podaruje. Że najlepiej od „ukochanej synowej”, ale los bywa przewrotny.

Na początku dałam się złapać na te słodkie słówka. Ale gdy zaczęłam zadawać pytania: „A kto inny może być synową, skoro ma pani dwoje dzieci – syna i córkę?”, teściowa udawała, że ktoś dzwoni, by uniknąć odpowiedzi.

W końcu nie wytrzymałam i przycisnęłam ją do muru. Wtedy wypaliła: Marek miał kobietę w czasie naszego rozstania. O tym wiedziałam. Ale nie skończył z nią – tylko zawiesił kontakt.
I spotyka się z nią dalej. Żyje na dwa fronty. A teraz dowiedział się, że zostanie ojcem. Jest wniebowzięty. Teściowa też – w końcu będzie babcią. A ja? No cóż, wyszło niezręcznie.

Okazało się, że teściowa od początku wiedziała o zdradach Marka. Po prostu wolała milczeć i „być obok”, gdyby mi się zrobiło przykro.

Mam dosyć tego cyrku! Jeden się cieszy, że zrobił dziecko kochance, druga – że będzie niańczyć wnuka. Niech sobie żyją w tym „szczęściu”. Ja z nimi nie chcę mieć już nic wspólnego.

Spread the love