Syn przyprowadził do domu dziewczynę. Kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy, byłam wstrząśnięta. Na początku tylko wpadała w odwiedziny do syna, potem zaczęły się pojawiać jej rzeczy w różnych zakamarkach mieszkania, aż w końcu zauważyłam, że w pokoju syna stoją dwie jej ogromne torby i że nocuje u nas praktycznie codziennie. Zaczęła zachowywać się w naszym własnym domu tak, jakby to był jej – bierze garnki, wyciąga produkty z lodówki, korzysta z łazienki, kiedy tylko chce. Spróbowałam porozmawiać z synem, ale on odpowiedział z oburzeniem: „No i co z tego? Wszystko mamy wspólne, traktuj ją jak moją żonę – tylko na wesele nie mamy pieniędzy. Pogódź się z tym”

Moja historia zapewne wyda się znajoma wielu matkom, które z czasem zaczęły żałować, że wychowały swoje dziecko w zbyt pobłażliwy sposób. Może ktoś też był w podobnej sytuacji, dlatego razem z mężem prosimy o radę – co mamy teraz zrobić?

Od początku: razem z mężem długo czekaliśmy na dziecko. Syn jest naszym jedynakiem, prawdziwym cudem, bo lekarze nie dawali nam nadziei, że kiedykolwiek zostanę mamą. Gdy pewnego dnia zobaczyłam dwie kreski na teście, byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Jak można było odmawiać czegokolwiek takiemu wyczekiwanemu „aniołkowi”?

Tak, pozwalaliśmy synowi na bardzo wiele. Już w przedszkolu i szkole zwracano nam uwagę, że wychowujemy egoistę, który nie szanuje ani rówieśników, ani nauczycieli. Ale ja zawsze stawałam w obronie syna i kłóciłam się z każdym, kto miał o nim złe zdanie. Rodzina i przyjaciele próbowali otworzyć nam oczy, że syn nie okazuje szacunku nawet wobec nas, rodziców, ale my tego nie dostrzegaliśmy. Przecież to trudny wiek – tłumaczyliśmy sobie. Byliśmy tylko dumni, że wreszcie mamy dziecko, i na wszystko przymykaliśmy oko.

Syn nie poszedł do wojska z powodu stanu zdrowia. Skończył technikum – z trudem, bo musieliśmy go nieustannie wspierać. Znalazł pracę, ale wiosną firma się rozpadła i teraz znów jest bezrobotny.

Wiosną poznał tę dziewczynę przez internet i zaczął ją przyprowadzać do nas. Kiedy ją zobaczyłam, o mało nie zemdlałam. Zamiast delikatnej, dziewczęcej urody – czarne jak smoła włosy zaplecione w dziwne niebieskie warkoczyki. A te ubrania… wolałabym już o nich nie wspominać – wszystko bardziej przypominało garderobę chłopaka niż młodej kobiety.

Ale nawet gdyby była dziwacznie ubrana, to może przynajmniej byłaby miła. Nic z tych rzeczy. Nie okazuje nam ani krzty szacunku. Nasze mieszkanie jest dwupokojowe – mamy z mężem jeden pokój, a drugi zajmuje syn. Na początku dziewczyna tylko go odwiedzała, potem jej rzeczy zaczęły zalegać w łazience, aż pewnego dnia zobaczyłam te dwie wielkie torby w pokoju syna i uświadomiłam sobie, że ona już u nas mieszka.

Nikt nas o zdanie nie zapytał. Mężowi zdaje się to nie przeszkadzać – od rana do nocy pracuje na dwóch etatach. Ja jestem już na emeryturze, ale czasem dorabiam sprzątając mieszkania zamożnych ludzi. To, co dzieje się w domu, widzę więc głównie ja.

Ta dziewczyna prawie się z nami nie odzywa – tylko jakieś „dzień dobry”, „tak”, „nie”. Ale zachowuje się, jakby była u siebie. Grzebie w lodówce, zajmuje łazienkę, kiedy tylko chce, bez pytania. Spróbowałam zwrócić uwagę synowi, ale on prawie się na mnie rzucił: „No i co? Wszystko mamy wspólne. Traktuj ją jak moją żonę – tylko na ślub nas nie stać!”.

Nie dziwię się – razem z tą dziewczyną dorabiają, rozdając ulotki na ulicy albo coś tam kombinują w internecie, ale my tych pieniędzy nigdy nie widzieliśmy. Mało tego – syn czasem sam pożycza od nas „na chwilę”, ale pieniędzy nigdy nie oddaje.

Najgorsze jest to, że bezczelność tej dziewczyny nie zna granic – zaczęła przyprowadzać swoje koleżanki, które czują się u nas jak u siebie. Siedzą do późna w kuchni, nas kompletnie ignorując. Czasem nie mam gdzie zjeść obiadu, więc znoszę jedzenie do naszej sypialni. Syn zawsze staje po stronie swojej narzeczonej i zupełnie się z nami nie liczy. Na kuchni ledwo da się przecisnąć przez ich „młodzieżowe posiedzenia”. Mam wrażenie, że planują wygryźć nas z mieszkania, a syn udaje, że nas nie słyszy.

Wszyscy mówią nam: „Bądźcie twardzi, wyrzućcie ich z domu. Jeśli nie chcą was szanować, niech wynajmą sobie mieszkanie i żyją na własny rachunek”. Ale jak mamy wyrzucić własnego syna? Przecież to nasze dziecko…

Nie wiem już, co robić. Cierpię i nie potrafię znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Czy ktoś z was był w podobnym położeniu? Jak postąpić, żeby nie stracić dziecka, ale też nie dać się tak traktować?

Spread the love