– Syn powinien bardziej lgnąć do ojca! – wrzeszczy mój mąż. – A co ty zrobiłeś, żeby syn chciał do ciebie lgnąć?

Mój mąż nagle przypomniał sobie o naszym pięcioletnim synu i oburzył się faktem, że dziecko wcale do niego nie ciągnie. Powiedziałabym nawet, że unika go jak ognia.

Nie wiem, czego się spodziewał. Przecież do niedawna w ogóle miał w nosie to, że w domu jest dziecko. Po porodzie przyjechał pod szpital, wziął malucha na ręce, zrobił zdjęcie i… uznał, że jego ojcowskie obowiązki zostały wykonane.

Sławek zawsze powtarzał, że jego zadaniem jest utrzymywać rodzinę, a moim – zajmować się wychowaniem dziecka i domem. Szkoda tylko, że nie zauważał, iż ja też pracuję zawodowo, a jednak znajduję czas dla syna.

Próbowałam angażować męża w życie naszego dziecka. Zapraszałam na spacery, prosiłam, żeby się pobawił z małym, żeby chociaż wziął go na ręce. Ale Sławek zawsze miał ważniejsze sprawy – praca, zmęczenie, telewizor. Kiedy synek trochę podrósł i sam zaczął podchodzić do taty, ten odpychał go, warczał, żebym zabrała dziecko, bo przeszkadza. Więc mały przestał próbować.

Bo po co? Dzieci czują, czy są mile widziane. Jeśli nikt się z nimi nie bawi, nie uśmiecha, w najlepszym razie je ignoruje – to się wycofują.

Z czasem synek zaczął omijać Sławka szerokim łukiem. Tak jak omija się złą, obcą osobę, którą lepiej nie drażnić. A ja starałam się mu to wynagrodzić. Byłam i jestem dla niego wszystkim – mamą, przyjaciółką, powierniczką.

Przestałam zmuszać męża do jakiejkolwiek interakcji z dzieckiem. Bo ile razy można powtarzać? Kończyło się kłótniami. Sławek krzyczał, że z małym dzieckiem jest nudno, że on ma inne obowiązki, że jest zmęczony. A ja powtarzałam jak mantrę, że ojcostwo to coś więcej niż tylko wypłata na koncie.

Nic to nie dawało. Każde z nas trwało przy swoim, aż w końcu odpuściłam. Bo do bycia tatą nikt na siłę nie zmusi.

To ja z synem spędzałam całe dnie – bawiłam się, chodziłam na spacery, rysowałam, odpowiadałam na milion pytań, czytałam bajki, oglądałam kreskówki. Odprowadzałam do przedszkola, usypiałam. Z rodziców w jego świecie byłam tylko ja.

Aż tu nagle – jak grom z jasnego nieba – Sławek przypomniał sobie, że ma syna. Nie wiem, co go tknęło – może jakieś wyrzuty sumienia, może kryzys wieku średniego? Nagle zaczął podchodzić do dziecka, pytać, proponować wspólne spacery i zabawy.

Ale synek się bał. Albo uciekał do mnie, albo milczał z kamienną miną.

Przez kilka dni mąż jeszcze próbował, a potem – jak to on – wybuchnął:

– Syn powinien lgnąć do ojca! Dlaczego on mnie unika jak trędowatego? Co ty z niego zrobiłaś?!

– A co ty zrobiłeś, żeby on chciał do ciebie lgnąć? – odpowiedziałam spokojnie, choć wewnątrz mnie buzowało. – Sam dobrze zauważyłeś – to ja wychowałam nasze dziecko. A ty? Ty byłeś w tym czasie jak mebel – niby jest, ale się go nie dotyka.

Pięć lat ignorowania dziecka, a teraz wielkie zdziwienie, że nie przybiega z otwartymi ramionami… To tak nie działa.

Jeszcze przez kilka minut krzyczeliśmy na siebie, aż w końcu zaproponowałam, żebyśmy spróbowali porozmawiać bez wyrzutów. Sławek, choć niechętnie, zgodził się. Wiedział, że w głębi duszy mam rację.

Wytłumaczyłam mu jeszcze raz spokojnie, gdzie zawalił, i podałam rozwiązanie. Uprzedziłam jednak:

– Jeśli teraz chcesz to naprawić, to wspaniale. Ale ostrzegam: jeśli za miesiąc znowu “znikniesz” z życia dziecka, to się rozstaniemy. Nie pozwolę, żebyś zdobył jego zaufanie tylko po to, by potem znów je zawieść.

Sławek był zaskoczony moją stanowczością. Ale burknął:

– Spokojnie, nie mam zamiaru się wycofywać. Dam radę.

I tak już od kilku dni małymi krokami idziemy ku normalności. Syn przestał się go bać, powoli daje się wciągnąć do wspólnych zajęć. Sam jeszcze nie podchodzi, ale widać, że coś się zmienia.

Myślę, że damy radę. Może z czasem Sławek stanie się prawdziwym tatą, a nie tylko “biologicznym ojcem”.

Spread the love