Pięć lat temu mój syn z synową postanowili wziąć mieszkanie na kredyt. Obeszli wszystkie banki, ale wszędzie im odmówiono – zarabiali wtedy grosze. Powiedziałam więc synowi, że pożyczę pieniądze od mojej bogatej koleżanki, ale będzie trzeba oddawać z niewielkim procentem. Oczywiście w rzeczywistości dałam im swoje własne oszczędności, które odkładałam przez wiele lat. Na początku wszystko było dobrze – spłacali terminowo wraz z odsetkami. Ale potem mojego syna zwolnili z pracy

Znalazł numer telefonu tej „kobiety” i zadzwonił do niej. Prosił, by poczekała z ratami, a ona odpowiedziała mu spokojnie, że… nikomu żadnych pieniędzy nie pożyczała i niczego od niego nie oczekuje. Tego wieczoru syn wpadł do mnie z wielkimi oczami. Jak ja teraz żałuję tego swojego kroku!

– A teraz za moje własne pieniądze obrażają się na mnie synowa i syn – wzdycha 57-letnia Irena Wasiliewna. – Zamiast mi podziękować! Przecież to ja ich uratowałam, pomogłam kupić mieszkanie, w którym mieszkają już od pięciu lat i żyją jak pączki w maśle. Teraz biegajcie po bankach, szukajcie kredytów – powiedziałam im. Oddawajcie długi „porządnym bankierom”, nie tej złej matce. A ja zobaczę wtedy, jak sobie z tym poradzicie.

Pięć lat temu Irena Wasiliewna pomogła synowi, Michałowi, i jego żonie, Weronice, kupić niewielkie mieszkanie. Kilka miesięcy wcześniej urodziła im się córeczka – pierwsza wnuczka. Młoda rodzina miała niewielkie dochody, w porównaniu do stołecznych cen mieszkań to były grosze. Próbowali dostać kredyt, ale banki im odmawiały.

I wtedy Irena zaproponowała rozwiązanie:

– Powiedziałam im, że pożyczę pieniądze od znajomej – dawnej przełożonej, która jest bardzo zamożna. Uprzedziłam też, że będzie niewielki procent do spłaty. Mniejszy niż bankowy, ale przecież nikt dziś nie pożycza za darmo, zwłaszcza na lata.

– A naprawdę? Ta znajoma dała pieniądze?

– Jaka znajoma? Pieniądze dałam ja! Ale młodym powiedziałam, że to cudze pieniądze, żeby mieli poczucie odpowiedzialności i spłacali regularnie. Matce łatwiej się odpuścić – a obcej kobiecie już nie.

Syn i synowa przyjęli pomoc z wdzięcznością, kupili mieszkanie, urządzili się i co miesiąc oddawali Irenie ratę „dla znajomej”. Przez kilka lat wszystko szło gładko.

Młodzi nawet oszczędzali na wszystkim, żeby szybciej spłacić dług. Weronika wróciła do pracy z urlopu macierzyńskiego, żeby pomóc mężowi w spłatach, a córeczkę na tygodnie oddali pod opiekę teściowej. Było im ciężko, ale zaciskali pasa.

– A ja te pieniądze odkładałam na lokatę – mówi Irena. – Sama nie mam emerytury, żyję skromnie, nigdzie nie byłam, nic nie zobaczyłam. Na starość będę potrzebowała środków. Na kogo mam liczyć? Na synową? Śmieszne. Muszę myśleć o sobie.

Wszystko szło dobrze aż do momentu, gdy syn stracił pracę. Z początku jeszcze coś spłacali, potem było coraz trudniej. W końcu Michał znalazł numer „życzliwej znajomej” i zadzwonił, prosząc o odroczenie spłat. Gdy ta powiedziała mu, że nikomu nic nie pożyczała, syn był w szoku.

– Wpadł do mnie z oczami jak spodki – opowiada Irena. – Przyznałam się, że to były moje pieniądze. A on? Zamiast podziękować, usłyszałam całą litanię wyrzutów. Powiedziałam mu: no to idź do banku, pożycz tam. Zobaczymy, jak ci pójdzie spłacanie wysokich rat, gdy nie masz pracy!

Od tego czasu syn z synową nie rozmawiają z Ireną. Taka to „wdzięczność” od dzieci…

Spread the love