– Naprawdę myślałaś, że odejdę tylko z jedną walizką? Oj, kochanieńka, nic z tego! – powiedział mój były mąż przed rozwodem
Zawsze wiedziałam, że z Piotrem łatwo nie jest, bo charakter miał ciężki, ale jakoś przeżyliśmy razem dwadzieścia siedem lat. Wychowaliśmy córkę i syna. Bywało, że się kłóciliśmy, bo mąż nie umiał trzymać języka za zębami, ale mimo to czułam się przy nim bezpieczna jak za murem.
Myślałam, że z Piotrem będziemy już do grobowej deski. A tu, tuż przed Nowym Rokiem, zaskoczył mnie – złożył pozew o rozwód i poszedł do kochanki.
– Anetka to miłość mojego życia, a z tobą to tylko męka. Zero od ciebie energii! – powiedział zimno i spokojnie, tłumacząc swoją podłość. – Utonęłaś w domowych obowiązkach. Już nawet nie pamiętam, kiedy widziałem cię w ładnej sukience albo w bieliźnie!
Każde słowo rozdzierało mi serce. Płakałam jak dziecko.
Na początku łudziłam się, że ten niewierny mąż opamięta się i wróci. Wstyd przyznać, ale byłam gotowa wybaczyć mu ten „przelotny romans”. Nie rozumiałam, jak mógł tak ze mną postąpić po tylu latach wspólnego życia.
Niedługo po rozwodzie Piotr znów się zjawił.
– Myślałaś, że odejdę z jedną walizką? – szyderczo się uśmiechnął. – Nic z tego, kochana! Wszystko dzielimy na pół. A mnie z Anetką sporo rzeczy się przyda do nowego życia.
Kawalerkę, którą kupiliśmy na wynajem, zabrał dla siebie. Mnie została trzypokojowa, i za to byłam wdzięczna. Ale Piotr nie poprzestał. Zaczął dosłownie liczyć każdą łyżkę. Jakby go jakiś diabeł opętał.
– Pięć lat temu robiliśmy remont, poszło milion złotych. Z twojej strony to pięćset tysięcy! – wyliczał poważnym tonem, za każdym razem rozrywając mi serce. – Jak będziesz się stawiać, to idziemy do sądu, jeszcze długi będziesz miała!
I kiedy mój dawniej ciepły i troskliwy mąż stał się takim skąpcem? To ta nowa „miłość” tak mu przysłoniła oczy, czy po prostu przez lata udawał kogoś innego?
– Nie licz na żadne wielkie gesty przy podziale majątku! – powtarzał z chytrym uśmieszkiem. – I tak pół życia ciebie i dzieci utrzymywałem!
Jakby to były tylko moje dzieci! Córka i syn po jego odejściu w ogóle przestali się z nim kontaktować. I wcale ich za to nie winię. Może kiedyś ochłoną i znowu zaczną rozmawiać, ale na razie ojca nie chcą znać.
A ja musiałam niemal codziennie patrzeć, jak Piotr buszuje po mojej już teraz kawalerce. Wyciągał rzeczy z szaf, przebierał w pudełkach, zabierał, co mu pasowało.
– Wszystko mi się teraz przyda! – mamrotał, wyciągając lampkę nocną. – I nie próbuj chować tego, co najcenniejsze! Wszystko dzielimy, słyszysz? Wszystko!
Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam stawiać oporu. Czułam się, jakby ktoś wysysał ze mnie całą energię. Ten ciągnący się podział majątku rujnował mi nerwy.
Na szczęście wyratował mnie syn. Wpadł kiedyś w odwiedziny i trafił na ojca, który akurat wybierał meble.
– To fotel na pewno zabieram! – mruczał Piotr, oglądając go z każdej strony.
Syn patrzył i już się gotował. W końcu, gdy ojciec poprosił go, żeby pomógł wynieść rzeczy do samochodu, Paweł powiedział:
– A po co dźwigać? Jest prostszy sposób!
I otworzył balkon. Zaczął wyrzucać wszystko, co ojciec chciał zabrać. Za fotelem poleciały kartony z książkami, potem komplety pościeli, garnki i jakieś kable.
Piotr nie wierzył własnym oczom. Wrzask i próby rzucenia się na syna nic nie dały – przy jego 170 cm nie miał szans z dorosłym, silnym chłopakiem.
– Jeszcze raz tu przyjdziesz, to polecisz z balkonu razem ze swoimi gratami! – ostrzegł go Paweł.
Piotr, wychodząc, nie omieszkał mnie jeszcze ukłuć:
– Sama nasz związek zniszczyłaś, a teraz dzieci obróciłaś przeciwko mnie!
A ja? Nie żałuję. Sam jest sobie winien. Nie musiał zdradzać. Przyszedłby, powiedział, że już nie kocha, i bym go puściła wolno. Popłakałabym, ale puściła. A tak sam się ośmieszył tym żałosnym podziałem rzeczy i jeszcze stracił kontakt z dziećmi.
Moim celem teraz jest jedno: zapisać się do psychologa i zacząć życie od nowa. Będzie ciężko, ale dam radę. Tym bardziej że dzieci obiecały mnie wspierać.
