Moja przyszła synowa odwołała ślub, kiedy odmówiliśmy oddania młodym jednego z naszych mieszkań

Mam już ponad 50 lat i myślałam, że w tym wieku nic mnie nie zdziwi. A jednak życie potrafi zaskoczyć nawet wtedy, gdy wydaje ci się, że widziałaś już wszystko.

– Mamo, podjęliśmy decyzję – pobieramy się! – oznajmił mi niedawno mój syn, Marek.

– Czy to nie za wcześnie? Wydaje mi się, że się spieszycie! – odpowiedziałam bez wahania.

Marek ma 25 lat, a z Olą spotyka się zaledwie od pół roku. On dopiero co skończył studia i znalazł pierwszą pracę, a ona wciąż studiuje i mieszka na utrzymaniu rodziców. O jakiej rodzinie może być mowa?

– Mamo, nie zaczynaj! My już wszystko postanowiliśmy. Czas na własne życie! – uciął temat mój syn.
– Skoro tak mówisz… To wasza decyzja, ale potem nie miej do mnie pretensji – uprzedziłam go.

Kocham swoje dzieci nad życie i jestem gotowa wiele dla nich zrobić. Ale to nie znaczy, że będę spełniać każdą ich zachciankę. Z mężem wychowywaliśmy Marka na odpowiedzialnego mężczyznę. Skoro podejmuje decyzje, musi też brać za nie odpowiedzialność.

Po dwóch tygodniach całą rodziną pojechaliśmy do rodziców Oli. W moich czasach nazywało się to „zaręczynami”, ale młodzi mówią teraz po prostu „poznanie rodziców”.

Szczerze mówiąc, nawet się ucieszyłam, że nie trzeba ciągnąć ze sobą chleba i soli ani urządzać wielkiego zamieszania.

Wieczór przebiegał całkiem przyjemnie – aż do momentu, gdy rozmowa zeszła na temat ślubu.
– Złożyliśmy już dokumenty w urzędzie, ślub będzie w kwietniu. Nie planujemy wielkiego wesela – zjemy obiad w restauracji, a następnego dnia lecimy na południe – opowiadała z entuzjazmem Ola.

– I bardzo dobrze! Wesela na pół wsi dawno wyszły z mody – przytaknęłam z ulgą.

– Jesteśmy gotowi pokryć połowę kosztów – oświadczył ojciec panny młodej.
– My zajmiemy się drugą połową – zgodził się mój mąż.

Wyglądało na to, że wszystko jest pod kontrolą. Już się bałam, że rozpieszczona Ola zażyczy sobie limuzyny i sali na 150 osób. Na szczęście obyło się bez tego.

– Teraz trzeba tylko urządzić mieszkanie! – powiedziała z uśmiechem jej mama.

– Znaleźliście już mieszkanie? – wyrwało mi się z ust.

– Mamo, przecież zamierzamy zamieszkać w mieszkaniu po babci! – oznajmił Marek pod zdziwione spojrzenia rodziców Oli.
– Ach tak? To dziwne, że nic o tym nie wiedziałam – postarałam się zachować spokój.

Nie chciałam wszczynać awantury przy stole. Dzięki mojemu mężowi, który szybko zmienił temat, wieczór zakończył się bez kłótni.

– Marek, nie możesz decydować o naszym majątku! Czemu podjąłeś taką decyzję, nie pytając nas o zdanie? – wróciłam do tematu, gdy tylko wróciliśmy do domu.

– Mamo, wydawało mi się to oczywiste! Po co wynajmować mieszkanie, skoro mamy wolne? – odpowiedział spokojnie syn.
– Wolne? Przecież w tym mieszkaniu mieszka teraz twoja kuzynka z dzieckiem! Mam ją wyrzucić na ulicę? – zaczynałam się denerwować.

– Nie mówię, żeby wyrzucać! Ma czas, żeby znaleźć coś nowego – wzruszył ramionami Marek.

Byłam w szoku. Ta kuzynka przeprowadziła się tam niedawno po rozwodzie. Nie zamierzałam jej jeszcze wyrzucać.

– Tak być nie może! Skoro chcecie być samodzielni, to radzę sobie wynająć mieszkanie!

– Mamo, dobrze wiesz, że na moją pensję ciężko będzie utrzymać wynajem…
– Na twoją pensję ciężko będzie utrzymać rodzinę, a jednak zdecydowałeś się ją zakładać! – odpowiedziałam ostro.

Na tym rozmowa się skończyła. Przez kilka dni Marek chodził przybity. W końcu sama postanowiłam zapytać:
– Synku, to już końcówka stycznia. Wybraliście restaurację, fotografa?
– Nie – odpowiedział krótko.

– Kochany, czas leci! Nie zostawiajcie wszystkiego na ostatnią chwilę!
– Ślubu nie będzie… – powiedział z goryczą.

– Jak to? Dlaczego? – zapytałam zdziwiona.

– Ola odwołała wszystko. Powiedziała, że nie zamierza mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu.

– Synku, jak to możliwe? – zrobiło mi się naprawdę przykro.

Ale nie z powodu ślubu. Sama kiedyś wyszłam za zwykłego chłopaka. Przez lata mieszkaliśmy w akademiku z dwójką dzieci. Czasem brakowało na jedzenie, o rozrywkach nie wspominając. Ale nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Mówi się przecież, że „z ukochanym i w szałasie raj”. Jeśli kobieta kocha, to nie ma znaczenia, gdzie mieszka – ważne, że razem.

– Nie chcę o tym rozmawiać, mamo. Po prostu wiedz, że się rozstaliśmy. I nie zadawaj więcej pytań! – uciął temat Marek.

Serce matki rozrywało mi się na kawałki. Z jednej strony czułam się winna, że przez moją decyzję syn cierpi, a z drugiej – wiedziałam, że pozwoliła mu zobaczyć prawdziwe oblicze narzeczonej. Ona wybrała wygodę, on – własną godność. Lepiej, że stało się to teraz.

Spread the love