Mieszkamy z mężem i dziećmi w wynajmowanym mieszkaniu. Nikt nam nie pomaga. Któregoś dnia nie wytrzymałam i sama zaproponowałam mamie, żeby zamieszkała razem z babcią, a my moglibyśmy wtedy wprowadzić się do niej. Usłyszałam jednak stanowcze „nie”. Do siebie też nas nie zaprasza. Jak można być tak obojętnym? Mogłaby chociaż pomyśleć o swoich wnukach…
Mam 24 lata. Wyszłam za mąż w wieku 20 lat, dziś mamy z mężem dwóch małych synów: jeden ma dwa latka, drugi rok. Mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu i nikt nam nie pomaga.
Moja teściowa mieszka daleko, więc nic od niej nie oczekuję. Ale moja mama? To inna historia. Mieszka sama w dwupokojowym mieszkaniu, 20 minut drogi od nas, i ani razu nie zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili. Sama też nie chce z nikim zamieszkać – ani z nami, ani z moją babcią. Przecież mogłaby choć trochę pomyśleć o wnukach!
Z babcią próbowałam rozmawiać. Zaproponowałam mamie, żeby się do niej wprowadziła, a my zajęlibyśmy mieszkanie mamy. Ale usłyszałam stanowcze: – Nie ma mowy! Mama ma 45 lat i mówi, że chce jeszcze „pożyć dla siebie”.
– Nie zamierzałam cię zmuszać do małżeństwa, ani do rodzenia dzieci. Dlaczego mam się teraz poświęcać? – odpowiedziała mi zimno. – Nie zamierzam mieszkać z babcią, nigdy o tym nie marzyłam.
Rozumiem, że babcia nie jest jej mamą, tylko teściową – mój ojciec dawno ma nową rodzinę – ale zawsze miały poprawne relacje.
– Mam dobre stosunki z Marią G., ale ona nie chce przeprowadzać się do mnie, a ja do niej. Każda z nas ceni swoją prywatność – tłumaczy mama.
Babcia ma nieco ponad 60 lat i też mówi, że nie wyobraża sobie życia z byłą synową. Tata? On też nie chce zabrać swojej mamy do siebie – jego nowa żona nie zgadza się, bo mają dwójkę dzieci, moich przyrodnich braci.
A my? My tułamy się z mężem i dziećmi po wynajętych mieszkaniach. Ciężko jest. Mąż pracuje, ale zarabia niewiele. Ja jestem na urlopie macierzyńskim. O własnym mieszkaniu nawet nie marzymy – na razie ledwo starcza na czynsz, jedzenie i rachunki. Ubrania dla dzieci dostajemy od znajomych i rodziny.
Poprosiłam kiedyś babcię, żeby nas przyjęła. Odpowiedziała tylko:
– Sami chcieliście dzieci, to sobie radźcie. Mój syn płacił alimenty, dopóki dorastałaś. A teraz? To nie jego problem.
Według niej mogłaby nas wspierać „po rodzinie”, ale uważa, że jestem roszczeniowa i myślę, że wszyscy mi coś zawdzięczają.
I tak zostaliśmy sami. Jedyne wsparcie zaoferowała mi teściowa:
– Przyjeżdżajcie do mnie, domu jest dużo, miejsca wystarczy. Znajdziecie jakąś pracę, a ja pomogę z dziećmi. Pieniędzy wam wysyłać nie mogę, ale u mnie dacie sobie radę.
Ale nie chcę jechać na wieś do teściowej. Boję się, że potem już stamtąd nie wrócimy – utkniemy tam na zawsze. Marzy mi się, żeby mama albo babcia wyciągnęły do nas rękę… Ale nie.
Jak mam ich kochać po tym wszystkim?
