Cztery lata temu z mężem kupiliśmy naszym dwóm synom po kawalerce. Tak się złożyło, że oba mieszkania były w tym samym bloku, w tej samej klatce, a nawet na tym samym piętrze. Na początku synowie i ich żony trzymali się razem, zaprzyjaźnili się, ale z czasem wszystko się zmieniło. Teraz starszy syn mieszka z nami, a młodszy przejął obie kawalerki
Zawsze z mężem dobrze zarabialiśmy, ale żyliśmy bardzo skromnie i oszczędnie. Każdą złotówkę odkładaliśmy z myślą o przyszłości chłopców. Sami mieszkaliśmy w zwykłym mieszkaniu, bez drogich remontów i luksusów. Zawsze uważałam, że najpierw trzeba zadbać o dzieci, a dopiero potem o siebie.
Przez lata odmawialiśmy sobie wielu rzeczy, ale byliśmy szczęśliwi, bo marzyliśmy, że synowie będą mieli lepsze życie niż my. I tak po ponad dwudziestu latach udało się nam kupić im po kawalerce w dobrym osiedlu. Los chciał, że akurat w sprzedaży zostały dwa mieszkania w tym samym bloku, więc kupiliśmy je oba.
Kiedy synowie się ożenili, nie martwili się tym, gdzie będą mieszkać – dostali od nas gotowe mieszkania. Pieniędzy nie odkładali, żyli szeroko, pozwalając sobie na wszystko. Ich żony szybko znalazły wspólny język i zostały przyjaciółkami. Początkowo życie drzwi w drzwi było wygodne i nawet zabawne. Zawsze można było zajść do siebie po sól albo pogadać.
Ale po kilku latach ta przyjaźń znikła. Bracia zaczęli się od siebie oddalać, a sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła, gdy u starszego syna pojawiło się dziecko. On i jego żona szybko uznali, że po sąsiedzku mają „darmowe nianie” i regularnie zostawiali malucha młodszemu bratu i jego żonie, którzy sami jeszcze nie mieli dzieci.
Pewnego dnia młodszy syn nie wytrzymał i powiedział, co myśli:
– To jest wasze dziecko. Znajdźcie dla niego czas. My mamy własne życie i swoje problemy!
Od tego momentu relacje między rodzinami się popsuły. Młodszy z żoną bardzo przeżywali, że sami nie mogli mieć dzieci, a starszy żył beztrosko, czasem całymi dniami go nie było. Zaczęły się kłótnie, oskarżenia, a potem już tylko milczenie.
Okazało się, że starszy syn przepuszczał wszystkie pieniądze i często pożyczał od młodszego. W końcu młodszy powiedział stanowczo:
– Nie będę pracował na dwie rodziny. To jest twój dom, twoja odpowiedzialność.
Niedługo potem starszy syn, Andrzej, zaczął zaglądać do kieliszka. Młodszemu synowi, Oskarowi, było wstyd za brata. Jego żona wspierała go, jak mogła, ale nic to nie dawało.
W końcu żona Andrzeja spakowała rzeczy i wyjechała z dzieckiem do swojej mamy na wieś. Kawalerka była zapisana na mnie, więc wiedziała, że nikt nie odda jej pieniędzy, które włożyła w remont. Ja takich pieniędzy nie miałam, a Andrzej poza butelką świata nie widział. Stracił pracę, zaczął zadłużać mieszkanie.
Po jakimś czasie nie był w stanie sam się utrzymać i przyjechał do nas. Serce pękało, kiedy patrzyliśmy z mężem, jak nasz syn stacza się na dno, ale nie mogliśmy wyrzucić go na bruk. Wtedy młodszy syn z żoną zaczęli nalegać, żebym przepisała im mieszkanie Andrzeja – i w końcu połączyli dwie kawalerki w jedno przestronne mieszkanie.
Nie miałam wyjścia – długi za mieszkanie rosły, a Oskar spłacił wszystko, zrobił nowoczesny remont i teraz żyją wygodnie. A my, staruszkowie, musimy utrzymywać Andrzeja i co miesiąc wysyłać wnukowi pieniądze z naszej emerytury.
Tak to się skończyło – marzyliśmy o tym, by dać dzieciom lepszy start, a wyszło inaczej. Za każdym razem, gdy patrzę na Andrzeja, jak stacza się coraz niżej, zadaję sobie pytanie: co zrobiliśmy źle?
