Wieczorem mąż wrócił do domu i powiedział: – Musimy porozmawiać. – Przeczuwałam, że znów chodzi o trzecie dziecko, o którym od dawna marzył Michał. – Wypuść mnie, Kasiu. Już dłużej nie mogę tu żyć. – Mówił jeszcze coś, ale ja nie słyszałam już ani słowa

To, co się wtedy wydarzyło, było jak cios w samo serce. Nie spodziewałam się tego. Mój ukochany Michał po prostu spakował się i odszedł. Bez wyjaśnień. Bez walki.

Pewnego wieczoru powiedział tylko: – Musimy porozmawiać. – Usiadłam, wpatrując się w jego twarz. Byłam pewna, że znów będzie o dziecku. Michał w ostatnim czasie coraz częściej mówił, że chce trzeciego. A ja? Nie że nie chciałam… Przecież mieliśmy już dwójkę – Antosia (9 lat) i Majkę (5 lat), które kochałam nad życie. Ale tak bardzo chciałam wrócić do pracy. Po dwóch urlopach macierzyńskich marzyłam o tym, by znów być między ludźmi. A kolejne dziecko oznaczało kolejne trzy lata w czterech ścianach. Mimo wszystko – dla Michała byłam gotowa na wiele.

Tak jak on kiedyś dla mnie. Dziesięć lat temu porzucił wszystko: dom, pracę, przyjaciół – i przeprowadził się z Lublina do Krakowa, gdzie ja mieszkałam. Poznaliśmy się nad morzem – trzy dni razem, a potem… miłość. Poznałam go, gdy upadłam na schodach, a on od razu mi pomógł. Od tamtej pory nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. Po pół roku przyjechał do mnie z walizką i powiedział: – Na zawsze.

Sąsiedzi mówili: – Ale ci się trafił! Przystojny, inteligentny, pracowity! – I może właśnie to „trafił się” było początkiem końca…

– Usiądź, musimy porozmawiać – powiedział wtedy tamtego wieczoru, zupełnie obcym głosem. Patrzył zimnym wzrokiem. – Wypuść mnie, Kasiu. Czuję, że się duszę. Chcę wrócić do siebie. To nie twoja wina, po prostu nie potrafię tu już być. – Słowa, które padały dalej, rozmywały się w mojej głowie.

– Kiedy wyjeżdżasz? – zapytałam cicho. – Jutro. Walizki już spakowałem – odpowiedział bez emocji.

Stałam jak zamurowana. Modliłam się tylko o to, żeby to był żart. Ale to nie był żart.

– Jutro? Ale przecież jutro Sylwester. Co ja powiem dzieciom?

– Powiedz im prawdę. A jak dorosną, zrozumieją – rzucił chłodno, jakby czytał z kartki.

I naprawdę, następnego dnia go nie było. Minęła Wigilia, minął Nowy Rok, a ja wciąż nie wstawałam z łóżka. Nie miałam siły.

Dzieci podchodziły do mnie, pytały cichutko: – Mamusiu, czy tata wróci? Przecież mówił, że nas kocha… Co zrobiliśmy źle?

Michał nie wrócił. Moja bajka skończyła się w połowie zdania. Do dziś nie rozumiem, dlaczego odszedł. Ale nie mam wyjścia – muszę nauczyć się żyć bez niego. Dla Antosia i Majki. Muszę się podnieść.

Spread the love