Teściowa wynosi z mojego domu jedzenie i rzeczy — i co najgorsze, nie widzi w tym nic złego

Moja teściowa to osoba, która nie widzi nic niestosownego w „zabieraniu” tego, co akurat się nawinie. Często powtarza takie swoje życiowe motto: „Nie jesteś gościem, tylko gospodarzem — z pracy trzeba wynosić każdy gwóźdź!” I faktycznie, jej biurko w pracy regularnie się „odchudza” — znika papier, długopisy, taśmy klejące, spinacze…

Potem te wszystkie rzeczy latami zalegają w jej mieszkaniu. No bo przecież komu w normalnym życiu potrzebne są trzydzieści rolek taśmy czy pudełko pinezek? Ale niech jej będzie, to jej sprawa, jeśli lubi chomikować, niech chomikuje.

Bardziej mnie martwi, że podobne podejście stosuje… wobec naszego domu.

Na początku nawet nie chciało mi się wierzyć, że to ona. Po prostu zauważałam, że po jej wizytach w naszym mieszkaniu giną różne drobiazgi. A to jakaś lepsza kiełbasa z lodówki, a to awokado, a to słoik z ostrymi papryczkami. Myślałam, że może mąż jej sam daje, tylko nie mówi, żeby mnie nie denerwować. Ale pewnego dnia, kiedy przyszła w odwiedziny, Olek akurat był w pracy.

Została u nas chwilę, pobawiła się z wnukami, zjadła obiad i już miała wychodzić. Ja w tym czasie pomagałam córce szykować się na urodziny koleżanki. Gdy wróciłam do przedpokoju, mój wzrok padł na jej torebkę, stojącą przy drzwiach. Coś mi nie pasowało…

– Pani Taniu – zaczęłam ostrożnie, wracając do kuchni – czy… czy to pani wzięła z naszej szafki butelkę wina?

– Jakie jeszcze wino? – udawała zdziwioną.

– To, które ma pani w torebce – westchnęłam. – To butelka, którą dostaliśmy w prezencie z Gruzji. Takiego nie da się kupić w osiedlowym sklepie.

– A co, nie wolno mi sobie kupić wina?! – oburzyła się. – Była promocja!

– Ale to nasza butelka, z naszej spiżarki – powiedziałam już nieco ostrzej.

– No dobrze! – burknęła w końcu. – Tak, wzięłam. I co z tego? Macie z Olkiem cały regał tych win, a i tak nie pijecie!

– Ale można było po prostu zapytać…

– Jasne, „zapytać”! U was to tylko teoria – skwitowała.

– To nie pierwszy raz, prawda? – zapytałam. – Wcześniej też znikały rzeczy – kiełbasa, awokado…

– Jak ty możesz być taka drobiazgowa! – wybuchła. – Swojej babci żałujesz plasterka kiełbasy?!

– Nie żałuję. Ale nie rozumiem, czemu nie może pani po prostu poprosić.

Miałam nadzieję, że ta rozmowa coś zmieni. I może trochę zmieniła – bo przestała wynosić jedzenie. Ale potem zauważyłam, że zaczęły znikać inne rzeczy…

Pewnego dnia zorientowałam się, że nie widzę mojej kryształowej wazy. Stała wysoko na półce, rzadko jej używałam, ale na pewno nie wyrzuciłam jej. Spytałam dzieci, spytałam męża – nikt nic nie wiedział. A chwilę później zauważyłam, że brakuje jeszcze szklanej deski do krojenia – tej modnej i ciężkiej, co ją kiedyś dostałam w prezencie. Nie używałam jej często, ale to nie znaczy, że miała zniknąć!

Aby potwierdzić swoje przypuszczenia, poszłam kiedyś z dziećmi do teściowej. Kiedy wnuki ją zagadywały, ja „przypadkiem” zajrzałam do jej kuchni. I co? I deska, i waza – wszystko było! Stały sobie na widoku, jakby były tam od zawsze.

Nie zrobiłam afery przy dzieciach, ale wieczorem zadzwoniłam do niej.

– Pani Taniu, mam dość. Rozmawiałyśmy już o tym. Mówiłam, że jeśli czegoś pani potrzebuje – proszę powiedzieć. A pani znowu coś zabrała – tym razem wazę i deskę.

Myślicie, że się przyznała i przeprosiła? Skąd. Znowu zaczęła wrzeszczeć, że jestem małostkowa, że „przecież i tak tego nie używam”, i że „co jej szkodzi”. Na koniec powiedziałam, że na razie nie chcę jej widzieć w naszym domu.

Do tej pory nie wiem, o co jej chodzi. Przecież nie jest biedna, te rzeczy mogłaby sobie spokojnie kupić. Więc po co te kradzieże? Dla sportu? Dla zasady?

Jedno wiem na pewno – moja spiżarnia i półki w salonie są teraz pod szczególnym nadzorem.

Spread the love