Teściowa przez dziesięć lat nie dawała naszej córce żadnych prezentów na urodziny. Aż tu nagle zdecydowała się wysłać paczkę. I ta paczka… zasmuciła zarówno mnie, jak i moją córkę. Powiedziałam mężowi, co sądzę o „szczodrym geście” jego matki, ale – oczywiście – stanął po stronie mamy

Moje małżeństwo od początku było pełne zgrzytów i nieporozumień. Ale mam córkę, która jest dla mnie całym światem. Mieszkamy osobno, daleko od rodziców, a jego matka żyje na wsi w zupełnie innym województwie.

Nie można powiedzieć, że klepie biedę – wręcz przeciwnie – ma spore gospodarstwo: warzywnik, kury, świnie. Ale lubi udawać ubogą emerytkę. A na swoją wnuczkę zawsze jej „szkoda pieniędzy”. Może dlatego, że z moim mężem co chwila się rozchodzimy i schodzimy, to ona woli nie inwestować w „przyszłą byłą wnuczkę”.

Jej oczkiem w głowie są dzieci z drugiego małżeństwa – szczególnie córka i jej bliźniaki. Im daje wszystko, a nasza córka dostaje tylko puste słowa. Nigdy nie zaprosiła jej na wakacje, jak to robią inne babcie. Mąż trzy razy sam zabrał córkę na tydzień do niej – i tyle.

Na urodziny wnuczki teściowa ogranicza się do telefonu i narzekań: „Oj, chciałam coś wysłać, ale ta emerytura taka mała, sama ledwo wiążę koniec z końcem”. Tylko że inne wnuki od córki dostają nowe garnitury i drogie zabawki – widzę to przecież na Facebooku! Córka mieszka blisko, nie trzeba wysyłać paczek, to łatwiej być „kochającą babcią”.

Nie prosimy o cuda – zwykły przelew na prezent wystarczyłby. Ale ona woli biadolić. Choć doskonale wiemy, że co tydzień coś sprzedaje z gospodarstwa na targu.

Pewnego razu nawet nie zadzwoniła do wnuczki w dniu jej urodzin, bo akurat mieliśmy z mężem kryzys. Jakby to było takie trudne – zadzwonić, złożyć życzenia?

I oto teraz – dziesiąte urodziny córki. Pierwszy mały jubileusz. I teściowa – jak się pochwaliła – sprzedała świnkę i wysłała prezent. Czekałyśmy. Przyszła paczka. Już przy otwieraniu poczułam znajomy zapach… rzeczy z lumpeksu. Ten specyficzny, nie do pomylenia.

Oczywiście wszystko źle dobrane, za duże albo za małe, parę swetrów – bez rozmiaru. Jeden był nawet z metką, ale i tak było jasne, że to „second hand”. Córka tylko spojrzała i się rozpłakała. Ze wszystkiego nadawał się tylko jeden sweter – po porządnym wypraniu.

Resztę wyrzuciłyśmy do kosza. A w środku, w centrum tej „niespodzianki” – mały słoiczek dżemu truskawkowego. Jeden. Z całej plantacji teściowej! Jakbyśmy mieli się podzielić na trzy łyżeczki i już. Nie wiem, czy to miało być śmieszne, czy żałosne.

Powiedziałam mężowi, że skoro przez dziesięć lat nic nie przysyłała, to mogła dalej się nie kompromitować. Ale on – oczywiście – uznał, że jestem niesprawiedliwa. „Jak sama będziesz na emeryturze, też będziesz liczyć każdy grosz” – rzucił. I że prezent był „z serca”.

Z serca? Serio? To nie są żadne prezenty. Córce było naprawdę przykro. Czekała, że babcia wreszcie potraktuje ją jak wnuczkę, a nie jak kogoś obcego. Ale wygląda na to, że dla niej nasza córka nigdy nie będzie tą „prawdziwą”. Bo prawdziwe wnuki to te, które są pod ręką.

Spread the love