„Tato, tam w krzakach jakiś pan czeka na mamę, żeby ją przewieźć łódką” — czyli jak dziecięce słowa mogą wywołać burzę w małżeństwie
Nie zapomnę tego dnia, choć z początku nic nie zapowiadało dramatu. Mój mąż, Piotr, wpadł do pokoju w ośrodku kolonijnym z oczami czerwonymi jak rak i zaczął na mnie krzyczeć:
— Zwariowałaś? Gdzie się wybierasz? Niczego się nie boisz? Boga się nie boisz? Chyba muszę się z tobą rozwieść!
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka, bo Piotr zawsze był spokojny i opanowany. Z jakiego powodu tak się zdenerwował? Co mogłam zrobić źle, będąc na wakacjach z synem, grupą dzieciaków i opiekunami? Przecież najbliższa wieś była siedem kilometrów od obozu, a wokół tylko lasek, jezioro i dzieci z kolonii.
— Nawet o tym nie myśl! Porozmawiamy później na osobności! — zakończył burkliwie, trzaskając drzwiami.
Pięć minut później wszystko się wyjaśniło…
Nasz synek, Kuba, ma siedem lat. Tego dnia dzieci bawiły się przy jeziorze, starsi próbowali się kąpać mimo chłodu, a młodsi tańczyli wokół ogniska. Wieczorem dołączył do nas lokalny wędkarz, pan Marian. Przycumował swoją łódkę do brzegu i przyszedł się ogrzać przy ogniu. Dzieci zaraz go otoczyły, wypytywały o ryby, połowy i to, czy zabierze je kiedyś na przejażdżkę łódką.
Pan Marian okazał się miłym człowiekiem — wyjął z torby kilka ryb i opowiadał dzieciom o wędkowaniu. Obiecał też, że jak tylko wychowawcy się zgodzą, zabierze chętnych na krótką wycieczkę po jeziorze.
Nie zapamiętał nikogo z nas z imienia i szybko wrócił do siebie. Po paru dniach znów pojawił się przy brzegu, tym razem bez ryb. Rozpoznał Kubę, który akurat zawołał mnie „mamo”. Pan Marian powiedział:
— Chłopcze, idź, zawołaj mamę i powiedz jej, że dziś mogę przewieźć wszystkich chętnych moją łódką.
I tu zaczęła się cała komedia. Kuba nie podszedł do mnie, by przekazać tę informację, tylko poszedł do Piotra i oznajmił:
— Tato! Tam w krzakach jakiś pan czeka na mamę, żeby ją przewieźć łódką!
Możecie sobie wyobrazić, co mój mąż sobie pomyślał! Dla niego zabrzmiało to tak, jakbym potajemnie spotykała się z nieznajomym facetem gdzieś na odludziu. Kuba, rzecz jasna, nie chciał nic złego — po prostu tak to ujął. Skończyło się na burzliwej kłótni, a ja przez kilka dni musiałam udowadniać swoją niewinność.
Czasami dziecięca wyobraźnia i sposób, w jaki przekazują informacje, potrafią wywołać prawdziwe zamieszanie w dorosłym świecie. Dziś wspominamy tę historię z uśmiechem, ale wtedy niewiele brakowało do rozwodu…
