Pojechaliśmy na działkę, a teściowa od razu znalazła nam mnóstwo zajęć — coś w ogrodzie, przykręcić półkę, przestawić meble, wypielić rabatkę. To nie były pilne sprawy, dobrze wiedzieliśmy, że Olga po prostu szuka nam zajęcia na siłę. W końcu nie wytrzymaliśmy i powiedzieliśmy jej to prosto w twarz. Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyła i oskarżyła nas o lenistwo
Z Mariną, moją żoną, poznaliśmy się jeszcze na studiach. Najpierw była przyjaźń, potem przerodziło się to w prawdziwą miłość. Moi rodzice od razu ją pokochali, przyjęli jak córkę. Niestety, jej mama, Olga, nie była gotowa zaakceptować mnie jako zięcia.
Wychowywała Marinę sama, chciała dla niej wszystkiego, co najlepsze. Ja w jej oczach na męża nie pasowałem. Ale musiała się pogodzić z wyborem córki. I od ślubu zaczęło się moje życie „pod ostrzałem”. Przy każdej okazji próbowała mi dogryźć, wytknąć coś, skrytykować.
Marina bardzo to przeżywała. Mnie też było ciężko, ale co miałem zrobić — to przecież mama mojej żony. Więc znosiłem to cierpliwie. Pewnego razu zaplanowaliśmy urlop nad morzem. Zaproponowaliśmy Oldze, żeby pojechała z nami, ale odmówiła. Kilka tygodni przed wyjazdem zorientowała się, że „pilnie” potrzebuje pomocy na działce — i oczywiście musiała zostać Marina. Ale nie zgodziliśmy się. Powiedzieliśmy, że przed urlopem mamy jeszcze tydzień wolny i wtedy chętnie pomożemy.
Pojechaliśmy więc na działkę, gdzie od razu zaczęły się polecenia — a to zrób to, a to tamto, zupełnie jakby wszystko nagle było sprawą życia i śmierci. Ale doskonale widzieliśmy, że to nie są naglące sprawy, tylko próba zatrzymania nas u niej. W końcu powiedzieliśmy, co myślimy. Olga się obraziła i uznała nas za leni.
Zabraliśmy się i wróciliśmy do domu, zostawiając ją samą. Kilka dni przed wyjazdem nad morze Marina zadzwoniła do mamy, a ta powiedziała, że jest chora, ledwo chodzi. Bez namysłu ruszyliśmy do niej.
Nie spodziewała się, że tak szybko przyjedziemy. Kiedy podjechaliśmy, właśnie kopała grządkę. Zatkało nas. Próbowała coś udawać, że niby jej źle, ale wyglądało to groteskowo. Wróciliśmy do domu z uczuciem zawodu.
Ale na tym się nie skończyło. Wieczorem zadzwoniła z pretensjami, że jesteśmy rozrzutni, że ona nie ma pieniędzy, że całe lato musi harować na działce, żeby mieć co jeść, a my sobie jeździmy po kurortach.
Nad morze i tak pojechaliśmy, ale nasze relacje definitywnie się popsuły. Marina czasem jeszcze do niej dzwoni, zapyta oschle, jak się czuje — i tyle. Olga do dziś nie wybaczyła nam tamtej podróży. I do dziś nie rozumiem — co takiego zrobiliśmy nie tak?
