Pewnego wieczoru wróciłem do domu trochę wcześniej. W kuchni grał telewizor, a moja żona siedziała tam z koleżankami. Ileż ja się wtedy o sobie nasłuchałem… A koleżanki jej przytakiwały i rechotały. Wszedłem spokojnie do kuchni, rzuciłem: „Cześć wszystkim!”, a do żony: „Żegnaj, kochanie.” Zabrałem swoje rzeczy, mimo jej błagań: „Proszę, źle to zrozumiałeś!” Towarzystwo rozeszło się w jednej chwili. Wyszedłem. Wiedziałem, że już nie wrócę

Rozwiodłem się po prawie 30 latach małżeństwa. Nie, nie zostawiłem żony dla młodszej — po prostu odszedłem. Nie było za co mnie winić. Dzieci dorosły, założyły swoje rodziny, a co najważniejsze – zrozumiały mnie i nie potępiły. Nie stanęły przeciw matce, ale wiedziały, że i ojciec zasługuje na spokój.

Z Martą poznałem się pod koniec lat 80. Wtedy uchodziła za nowoczesną – trwała ondulacja, rozjaśniona grzywka, modne ciuchy. Rodzice ostrzegali: „To nie jest dziewczyna dla ciebie, z jej charakterem nie będzie ci łatwo.” Już miałem się wycofać, ale to ona zaczęła mnie adorować – uległem. Pobraliśmy się w 1992 roku, w trudnych czasach. Postanowiłem, że zrobię wszystko, by utrzymać rodzinę.

Wszyscy wtedy próbowali swoich sił w biznesie. Handlowałem, płaciłem haracze, zaczynałem od zera i znów się odbijałem. W 1994 roku urodził się syn. Do końca dekady udało mi się ustabilizować – miałem dwa sklepy. W 1997 przyszła na świat córka. Im lepiej szło w biznesie, tym częściej Marta mówiła, że jej ciągle mało.

Nie znała się na interesach, ale ciągle się wtrącała, dawała bezsensowne rady. Pracy unikała – raz urlop macierzyński, raz „nie w głowie jej praca”. Coraz częściej zostawałem dłużej w firmie – w domu czekały tylko pretensje. A gdy już byłem w domu, to musiałem słuchać, że nie ma kto jej szuflady naprawić, że nie ma życia, że wszystko na jej głowie.

Syn miał może sześć lat, a zapytał mnie: „Tato, czemu mama tak z tobą ciągle się kłóci? Przecież jesteś dobry.” Córka z kolei przytulała się do mnie, jakby chciała mnie bronić przed napadami mamy. Nigdy nie brałem urlopu – nie umiałem odpoczywać z Martą. Wysyłałem ich do jej babci nad morze, a sam cieszyłem się ciszą w domu.

Pierwszą próbę odejścia podjąłem w 2004 roku. Wyszedłem z mieszkania (swoją drogą – mojego). Zamieszkałem u kuzyna. Marta dzwoniła, błagała o powrót, obiecywała poprawę. Teściowie też wydzwaniali: „Wiemy, że nasza córka ma trudny charakter, ale wróć, dla dzieci.” Wróciłem. Dla dzieci. I bo żal mi jej było. Przez pół roku grała przykładną żonę. A potem znów: „Ty nic nie umiesz, nawet zarobić porządnie.”

Ile razy chciałem znów odejść… ale patrzyłem w oczy dzieci, bałem się zostawić je z tym wszystkim. A Marta – jak zwykle – błagała, płakała. Ale ja już jej nie kochałem. Rozmowy z nią były dla mnie katorgą. W 2011 roku pojawiła się w moim życiu inna kobieta – lekki romans, może bardziej ucieczka. Trwał nieco ponad rok.

Potem dzieci dorosły. Ślub syna, ślub córki. Wszyscy się rozeszli. A ja… chyba już pogodziłem się z losem, że będę żył obok Marty. Aż w zeszłym roku coś we mnie pękło. W czasie noworocznych spotkań z dziećmi i znajomymi nagle poczułem, że muszę wracać do pracy, że chcę być gdzie indziej.

W jeden z tych wieczorów wróciłem wcześniej do domu. W kuchni siedziała Marta z koleżankami. Telewizor grał w tle. I znów: słowa pogardy, kpiny, szyderstwa. Żarty na mój temat. Koleżanki śmiały się głośno, a Marta – „królowa wieczoru”.

Wszedłem, powiedziałem: „Cześć wszystkim”, a do Marty – „Żegnaj, kochanie.” Spakowałem się. Ona znów płakała: „Nie tak to wygląda, źle zrozumiałeś.” A ja już nie chciałem rozumieć. Wyszedłem – i wiedziałem, że to koniec.

Mieszkam teraz w wynajętym mieszkaniu. Wiem, że kupię sobie własne. Wniosłem pozew o rozwód. Dzieci powiedziały: „Mamy nam żal, ale ciebie – bardziej.” Marta dzwoni do dziś. Ale ja już nie czuję nic. Zero żalu, zero winy. Nie kocham jej. I tyle.

Jesteśmy już po rozwodzie. Mam 53 lata. Jestem wolny. Żal straconych lat – tak, ale co mogę zrobić? Myślę, że nie jestem wyjątkiem. Wielu moich znajomych żyje z żonami tylko dla dzieci. A gdy dzieci dorastają… zostajesz sam z kimś, kto stał się ci obcy.

Spread the love