Moje własne córki potrafią mi dziś powiedzieć wprost: „Nie podoba ci się? To jedź na swoją działkę”. Strasznie to boli. Bo jak to jest, że moje dzieci – moje ukochane dziewczynki – próbują się mnie pozbyć z mojego własnego mieszkania? Mieszkamy we trójkę w dwupokojowym lokalu. One mają swój pokój, a ja… coraz częściej odnoszę wrażenie, że robią wszystko, bym nie wytrzymała i sama się wyniosła

Gdy urodziły się moje dwie córki, byłam naprawdę szczęśliwa. Dziękowałam Bogu za dziewczynki – zawsze myślałam, że z chłopcami więcej problemów. Gdybym tylko wiedziała, co mnie czeka…

Zawsze uważałam, że za złe zachowanie dzieci – zarówno małych, jak i dorosłych – odpowiadają rodzice. Wychowywałam je w duchu odpowiedzialności, porządku, pomagania w domu. Cieszyłam się, że rosną na mądre i samodzielne kobiety. Marzyłam, że będą dla mnie wsparciem na starość.

Wychowywałam je sama – z ich ojcem dawno się rozstałam. Dziś córki mają 25 i 27 lat, a nadal mieszkają ze mną. Pracują, ale z ich strony nie ma żadnej pomocy. To ja nadal opłacam rachunki, kupuję jedzenie, sprzątam, gotuję. Na początku chciałam im po prostu pomóc – gdy studiowały, nie chciałam ich obciążać. Ale teraz to dla nich oczywistość. Co więcej – mają pretensje, gdy czegoś nie zrobię.

Zaczynam rozumieć, że wychowałam leniwe i niewdzięczne dzieci. I wiem też, że teraz już za późno, by próbować coś naprawić.

Obie są samotne i zupełnie im to nie przeszkadza. Młodsza spotykała się z chłopakiem przez trzy lata, ale ślubu się nie doczekała – po rozstaniu szybko ożenił się z kimś innym. Starsza co chwilę zmienia pracę – a między jedną a drugą potrafi całymi miesiącami siedzieć w domu i ciągle pożyczać ode mnie pieniądze. Ani razu nic nie oddała.

Długo patrzyłam przez palce na ich zachowanie. Ale z każdym dniem czuję coraz większe rozczarowanie. Brakuje im nie tylko szacunku do mnie, ale też wzajemnie do siebie.

Nasze mieszkanie ma dwa pokoje – one zajmują jeden razem, ale coraz częściej odnoszę wrażenie, że celowo mnie prowokują, bym wyprowadziła się na działkę. A przecież wciąż pracuję. Poza tym domek nie nadaje się do mieszkania zimą. Ale ich to nie interesuje. Dla nich najważniejsze, żebym zniknęła z ich pola widzenia.

Doszło do tego, że mówią mi wprost: „Nie pasuje ci? To się wyprowadź”. Jak to boli… Własne dzieci próbują mnie wypchnąć z mojego mieszkania.

Nie rozumiem, gdzie popełniłam błąd. Jak to się stało, że te kochane, grzeczne dziewczynki zmieniły się w samolubne, roszczeniowe osoby? Moja przyjaciółka radzi, żebym sprzedała działkę i kupiła sobie kawalerkę – tylko że to nie wystarczy. A kredytu boję się brać. I wiem też, że one nie będą płacić rachunków.

Martwię się, że przez długi możemy stracić mieszkanie. Ale już nie mam siły ani ochoty ich dalej utrzymywać. Kiedyś myślałam o ich przyszłości, a dziś marzę tylko o jednym – żeby żyć osobno. I więcej się z nimi nie spotykać.

Nigdy bym nie przypuszczała, że tak będą mnie traktować. Moje własne dzieci. Serce mi pęka.

Spread the love