Mama dzwoni i mówi, że już od dwóch dni nie mają proszku do prania, i pyta, kiedy przyjadę. Jest mi coraz bardziej niezręcznie wobec męża. Nie szkoda mi pieniędzy dla rodziców, ale przecież nie jestem milionerką. Pomagam, jak mogę, ale nie potrafię zrozumieć, jak inni emeryci sobie radzą, i jeszcze potrafią coś dorzucić swoim dzieciom czy kupić coś wnukom
Nasi rodzice – i moi, i Krzyśka – są już na emeryturze. Mieszkamy wszyscy w tym samym mieście. Mam młodszego brata, a Krzysiek jest jedynakiem. Oboje dobrze zarabiamy i zawsze staramy się pomóc rodzicom – nie tylko pieniędzmi, ale też ubraniami czy jedzeniem.
Ale ponieważ emerytury teściów są nieco wyższe, to oni kategorycznie odrzucają wszelką pomoc. Zawsze powtarzają, żebyśmy lepiej wydawali na siebie i na córkę. Tylko raz udało nam się ich przekonać do przyjęcia prezentu – z okazji rocznicy ślubu kupiliśmy im wczasy w uzdrowisku. Byli zachwyceni i długo potem dziękowali.
Moi rodzice z kolei chętnie przyjmują pomoc. Co więcej – mama lubi opowiadać, jak to znajomi mają dzieci, które ciągle coś kupują, wspierają, troszczą się… A my w ciągu ostatnich dwóch lat kupiliśmy im mikrofalówkę, nowy telewizor, ostatnio też nową kanapę. O codziennych zakupach – jedzeniu, ubraniach – nie wspominam.
Na urodziny tata dostał od nas porządny zegarek. Oddał go mojemu bratu, mówiąc, że jemu bardziej się przyda, a on jakoś przeżyje i bez prezentu. Musieliśmy więc kupić drugi. A brat? On ograniczył się do telefonicznego „sto lat”. Teraz mama dzwoni i mówi, że nie mają proszku do prania i kiedy przyjadę. Przed mężem zaczynam się już czuć naprawdę głupio.
Jeszcze raz podkreślę – nie szkoda mi pieniędzy dla rodziców. Ale nie jestem bogaczką. Pomagam, ile mogę. I zastanawiam się, jak inni emeryci potrafią jeszcze wspierać dzieci, kupować coś wnukom… Ostatnio jednak coś mi się rozjaśniło.
Wpadłam do rodziców bez zapowiedzi. Zastałam tam brata z żoną – właśnie się zbierali do wyjścia. W rękach mieli dwie pełne torby. Pomyślałam: „O, przywieźli coś rodzicom”. Ale nie – oni wychodzili Z TYM z domu. Powiedzieli tylko, że się spieszą. I wyszli z tymi torbami.
Zaczęłam się burzyć – przecież szli z zakupami z marketu, mogli coś zostawić rodzicom! Mama próbowała zmienić temat: pytała o córkę, o moją pracę… I wtedy zrozumiałam. Brat przyjeżdża po rzeczy, które ja kupuję. I dlatego mama tak chętnie składa mi zamówienia – raz na droższy proszek, który u nich znika szybciej niż u mnie, raz na jedzenie niby tylko dla nich dwojga, ale w ilościach jak dla pięcioosobowej rodziny.
Powiedziałam, co o tym wszystkim myślę – o bracie, o tej sytuacji. Mama się obraziła. Przestała się odzywać. A ja nie wiem, jak powiedzieć o tym mężowi. Wstyd mi za własnych rodziców.
