Kupiliśmy z mężem mieszkanie dla naszego syna z myślą o przyszłości. Do czasu jego pełnoletniości postanowiliśmy je wynajmować. Umówiliśmy się, że pieniądze z najmu będą trafiać na moje konto. Pierwsza wpłata przyszła w całości, ale już za kolejny miesiąc otrzymałam tylko część. Zadzwoniłam do najemców i… zamarłam. Okazało się, że mój mąż polecił im przesyłać jedną czwartą kwoty na konto swojej byłej żony

Kiedy wychodziłam za Marka, wiedziałam, że jest po rozwodzie i ma córkę z poprzedniego związku. Nie miałam z tym problemu. Wiedziałam, że jako odpowiedzialny ojciec będzie płacił alimenty i utrzymywał z córką kontakt.

Tak też było. Aż do momentu, kiedy kupiliśmy drugie mieszkanie. Marek postanowił przekazywać swojej córce nie tylko alimenty, ale i część dochodu z wynajmu. A konkretnie: jedną czwartą!

Dodam, że poznaliśmy się dwa lata po jego rozwodzie. Godziłam się na wiele: dobrowolne „nad-alimenty” w wysokości ćwierci jego pensji, premie, dodatki, wyjazdy – dwa tygodnie urlopu spędzał ze mną, drugie dwa z córką. Płacił za logopedę, taniec, mundurki, obiady w szkole, korepetycje, kino, teatr, sprzęt, ciuchy – wszystko.

Marek wciąż jest współwłaścicielem mieszkania, w którym mieszka jego była żona z córką. Po osiągnięciu przez córkę pełnoletniości chce jej przepisać całość. I wiesz co? Wciąż go w tym wspierałam. Bo to jego sprawa. Ale nie chciałam, żeby jego córka bywała w naszym mieszkaniu, które razem kupiliśmy po ślubie. Marek to zaakceptował. Przez 10 lat małżeństwa widziałam tę dziewczynkę raz. I to przelotnie.

Potem urodził się nasz syn. Teraz ma cztery lata. Zaproponowałam mężowi, żeby wystąpił o zmniejszenie alimentów – przecież ma już drugie dziecko. Ale Marek odmówił. Powiedział, że naszemu synowi niczego nie brakuje, a jego córka mieszka z samotną matką na niskiej pensji. No dobrze. Znowu – zacisnęłam zęby.

W końcu kupiliśmy mieszkanie dla syna. Oszczędzaliśmy razem. Gdy był niemowlakiem, opiekowała się nim moja mama, bo ja już po czterech miesiącach wróciłam do pracy. Zarabiałam na to mieszkanie tyle samo co Marek. Nie wpisywaliśmy go jeszcze na syna – tak samo, jak u córki Marka – dopiero po osiemnastce.

Zdecydowaliśmy się je wynająć. Wszystko ustaliliśmy wspólnie – kwota, najemcy, płatność na moje konto. Pierwszy i ostatni miesiąc – przelane w całości. A potem… trzy czwarte. Okazało się, że Marek samowolnie ustalił z najemcami, że jedna czwarta ma iść do jego byłej żony.

Zaniemówiłam. Czyli on przekazuje jej pieniądze z nieoficjalnego źródła – z naszego wspólnego majątku. Może to niewielka suma, ale dla mnie istotna. Tym bardziej, że jego córka ma wszystko, czego dusza zapragnie. A ja? Ja też mam dziecko. Też zarabiam. Czemu efekty mojej pracy mają iść na utrzymanie jego byłej rodziny?

Zaproponowałam, żebyśmy podzielili się dochodem z wynajmu po połowie. I z tej swojej połowy niech płaci, ile chce. Ale nie z mojej! Marek się oburzył. Powiedział, że „to jego obowiązek”, że „trzeba jeszcze tylko trochę poczekać, aż córka osiągnie pełnoletność”…

Zasugerowałam podział majątku – skoro nie możemy się dogadać. Odpowiedział: „Dobrze, ale dopiero po rozwodzie”.

Zamknęłam temat. Chcę, żeby moje dziecko miało ojca. Marek jest dobrym człowiekiem – poza tym swoim ślepym oddaniem córce. Myślałam, że wystarczy mi, że nie muszę mieć z jego córką kontaktu. Teraz rozumiem, że powinnam była postawić inne warunki. Takie, w których on całkowicie ogranicza relację z byłą rodziną. Ale przecież… on chciał być porządnym ojcem.

Tylko co ja mam z tym wszystkim teraz zrobić?

Spread the love