Przyjaciółka, która żyła naszym kosztem — aż w końcu nauczyliśmy ją lekcji

Na początku myślałam, że to zwykłe przeoczenie. No bo przecież nie wypada podejrzewać przyjaciółki o wyrachowanie, prawda? Jednak z czasem zaczęło to wyglądać jak dobrze wyćwiczony schemat.

Kiedy chodziłyśmy razem na zakupy w Krakowie, przy kasie ona zawsze „akurat” musiała coś złożyć do torby.

– Moniko, zaraz pomogę, idę już pakować, a ty zapłać — rzucała z uśmiechem.

I znikała po drugiej stronie kasy, udając zapracowaną, podczas gdy ja regulowałam rachunek.

W kawiarniach było podobnie: „Pożycz mi na chwilę, oddam ci jutro”. Tylko że to „jutro” nigdy nie nadeszło. Co ciekawe – zamawiała zawsze więcej niż ja: i kawa, i ciasto, i sok… Jakby nigdy nie miała ograniczeń.

Z czasem przestałam chodzić z nią na zakupy i do knajp, ale niestety – zbyt późno zorientowałam się, że problem jest poważniejszy. Pojechaliśmy razem na wakacje do Grecji. Ja, mój mąż Piotrek i ona – Sylwia.

I tam już zupełnie się nie kryła. Masaże, degustacje serów, wycieczki, wstępy do sauny – wszystko na zasadzie „no weźcie mnie, przecież nie zostawicie samej!”. Biedniutka, bez pracy, ale za to w dobrym humorze, co chwila puszczała do mojego męża oczko:
– Piotrusiu, jak dobrze, że jesteś z nami, taki z ciebie porządny facet. Monika to ma szczęście!

W pewnym momencie, kiedy Sylwia rozmawiała z Piotrkiem, zorientowałam się, że wie już nawet ile zarabia. Sama wcześniej mnie wypytywała niby z troską, ale widocznie uznała, że to informacje, które warto wykorzystać.

Kropką nad „i” była sytuacja z wieczoru, kiedy poszliśmy z mężem na dłużej na plażę. Sylwia wracała wcześniej i poprosiła o klucz do naszego pokoju, bo „zostawiła tam czapkę”. Gdy wróciliśmy, zapukaliśmy do jej pokoju po klucz – cisza. Wchodzimy do naszego… a tam Sylwia siedzi i popija drogie, płatne napoje z minibarów i szafki!

Byłam w szoku. Ona tylko rzuciła:
– Myślałam, że wrócicie szybciej, to sobie razem posiedzimy! Przecież zaraz wracamy do Polski…

Mąż spojrzał na mnie znacząco i wyszeptał:
– Koniec tego. Czas ją nauczyć.

Następnego dnia zaprosiliśmy ją do eleganckiej restauracji. Wcześniej Piotrek podszedł do kelnera i poprosił o rachunek rozdzielny. Usiedliśmy, śmialiśmy się, mąż raz po raz wspominał swoją „dobrą pensję”, a Sylwia – jak zawsze – zamawiała wszystko, na co miała ochotę. My z Piotrkiem skromnie – ona hojnie.

Kiedy kelner przyniósł osobne rachunki, mina Sylwii była bezcenna. Całe jej rozbawienie zniknęło w sekundzie. Nie tego się spodziewała. Myślę, że jej zamówienie mogło kosztować ze 600–700 zł. I nikt już nie zaproponował, że „zapłaci później”.

Kiedy wracaliśmy do Krakowa, rozmawiała z nami oschle. A potem kontakt się urwał. I dobrze. Mam nadzieję, że tę lekcję zapamięta na długo.


Wniosek?
Czasem trzeba przejrzeć na oczy i zobaczyć, kto naprawdę jest twoim przyjacielem, a kto po prostu żyje twoim kosztem. Życzliwość i gościnność są cenne, ale nie warto być naiwnym.

Spread the love