Moja mama po raz drugi wyszła za mąż. Mieszkamy tuż obok siebie – w sąsiednich domach. Ale dziś bardzo rzadko do nas zagląda. Bo jej mąż, pan Paweł, ma wnuki z pierwszego małżeństwa, i to właśnie dla nich moja mama teraz żyje – gotuje, sprząta, wychodzi na spacery. A dla moich dzieci… jest po prostu sąsiadką.

Kiedy miałam 20 lat, mama ponownie wyszła za mąż. Jej wybrankiem był wdowiec z dwójką dorosłych dzieci. Nie protestowałam – choć z perspektywy czasu czuję, że nikt się za bardzo nie przejął moim zdaniem. Wtedy mieszkałam i studiowałam w innym mieście, więc byłam sama, z dala od bliskich.

Po kilku latach pan Paweł namówił mamę na przeprowadzkę pod miasto. Przekonywał ją, że świeże powietrze, sad, warzywniak i przytulny domek z piecem to idealne warunki na spokojną starość. Mama sprzedała nasze mieszkanie, część pieniędzy dała mi, a resztę przeznaczyła na zakup domu, w którym zamieszkali razem.

Wkrótce i ja wyszłam za mąż. Dziękuję Bogu za mojego męża – to naprawdę dobry człowiek. Pamiętam, że na naszym weselu pan Paweł powiedział wprost: „Kiedy urodzą wam się dzieci, nie liczcie zbytnio na naszą pomoc. Jesteśmy już starsi, nie mamy sił na bieganie za maluchami. Poza tym mamy swoje dzieci, którym już pomagamy.”

Na początku z mężem wynajmowaliśmy mieszkania, próbując odłożyć coś na własne. Nie bardzo nam to wychodziło, bo byłam już w ciąży. I nagle trafiła się okazja – dom na sprzedaż tuż obok mamy. Nigdy nie marzyłam o życiu na wsi, ale to było lepsze niż kolejne przeprowadzki z niemowlęciem. Cena była przystępna – i tak zaczęliśmy mieszkać obok rodziców.

Wiejski rytm życia był dla mnie trudny, ale kiedy urodził się nasz synek, dawaliśmy sobie radę. O pomoc nie prosiliśmy. Mama czasem wpadała na chwilę, żeby spojrzeć na wnuka – i tyle.

Po trzech latach urodziła się córeczka. Zrobiło się trudniej – mąż w pracy, ja w domu z dwójką małych dzieci. Gdy musiałam gdzieś wyjść z młodszą, nie mogłam nawet zostawić syna u babci – bo pan Paweł natychmiast przypominał, że ostrzegał nas wcześniej.

Ale poradziliśmy sobie. Nauczyłam się planować wszystko tak, by załatwiać sprawy, gdy starszy był w przedszkolu. Mama dalej czasem wpadała, na kilka minut.

W tym samym czasie dzieci pana Pawła również zostali rodzicami. I dla tych wnuków moi rodzice są zupełnie inni – zaangażowani, pomocni, obecni. Mama gotuje dla nich pyszności, dziadek chodzi na spacery, robią wszystko, czego trzeba. Ich wnuki są częścią ich codzienności.

A moje dzieci? Widzą babcię czasem z okna.

Teraz, gdy moje dzieci podrosły, jest mi jeszcze bardziej przykro. Widzę, jak patrzą na babcię, kiedy ta zajmuje się „innymi” dziećmi. Bo dla tych „innych” jest prawdziwą babcią, a dla swoich – sąsiadką.

Boję się, że moje dzieci niedługo same to zauważą. Że zapytają mnie: „Dlaczego babcia nie chce z nami być?”
I co mam im powiedzieć? Jak mam wytłumaczyć, że moja mama wybrała inną rodzinę?

Spread the love