Matka, syn i synowa – co naprawdę usłyszałam za drzwiami kuchni

Każda matka – niezależnie od tego, czy jest jeszcze pełna sił, czy już na emeryturze – zawsze troszczy się o swoje dziecko. Gdy dzieci dorastają, rodzice często mają wobec nich spore oczekiwania. W końcu poświęcili im najlepsze lata życia, starając się zapewnić wszystko, co tylko mogli. Jednak rzeczywistość rzadko bywa zgodna z tymi oczekiwaniami.

Rodzice wychowują swoje dzieci w nadziei, że te osiągną więcej niż oni sami. Że syn będzie prezesem banku, a córka zostanie znaną artystką. A jeśli się to nie spełnia – pojawia się rozczarowanie. Często też nieświadomie porównują swoje dzieci z innymi – a to prosta droga do tego, by relacje w rodzinie zaczęły się kruszyć.

Pani Helena samotnie wychowywała syna. Jej mąż, gdy tylko dowiedział się o ciąży, wyszedł po chleb i… nigdy nie wrócił. Niestety, takich historii jest wiele. Mężczyźni często boją się odpowiedzialności i w obawie przed tym, że nie sprostają roli ojca – po prostu znikają. A wtedy cała ciężkość życia spada na kobietę.

„Mieszkaliśmy z mamą w jej dwupokojowym mieszkaniu. Nie miałam ani czasu, ani siły na nowe związki. Cały mój świat to była mama i mój syn, Michał. Pracowałam jako kasjerka – zarobki niewielkie, ale zawsze starałam się, by Michał miał to, co najważniejsze. Sobie odmawiałam wszystkiego, ale jemu nigdy.

Dobrze, że mama co jakiś czas jeździła na wieś do rodziny – przywoziła nam przetwory, jabłka, orzechy. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie. Michał był mądrym chłopakiem, dobrze się uczył, bo wiedział, że nie stać mnie na płatne studia. Udało mu się dostać na państwowy uniwersytet – byłam z niego dumna.

Znalazł dorywczą pracę, zrobiło się trochę lżej. A potem zakochał się i postanowił się ożenić. Z Anią spotykał się zaledwie pół roku, ale mówił, że to ta jedyna. Nie byłam zachwycona takim pośpiechem, ale kiedy zamieszkali razem i wzięli ślub, zobaczyłam, że dobrze się dogadują. Ania to mądra, pracowita dziewczyna. Bardzo dba o swoją mamę i – co najważniejsze – wspiera Michała.”

„Tylko że Ania nigdy nie lubiła przychodzić do mnie. Michał odwiedzał mnie sam. Tłumaczył, że Ania jest zapracowana, że jeszcze wolontariat, że jej nie ma nawet w domu. Na początku mnie to bolało, potem się przyzwyczaiłam.

Kiedy osiągnęłam wiek emerytalny, nie przeszłam na emeryturę – wiedziałam, że nie wystarczy mi na życie. Pracuję nadal i nigdy nie żądałam od syna pomocy finansowej. Uważam, że młode małżeństwo musi najpierw stanąć na nogi. Co nam, starszym ludziom, tak naprawdę trzeba?

Ostatnio jednak zaszłam do nich na herbatę. Byłam w kuchni, kiedy usłyszałam, jak Ania rozmawia przez telefon ze swoją mamą. Mówiła, że opłaci jej rachunki, że jej coś jeszcze dokupi. I nagle zrobiło mi się przykro. Matka Ani też jest emerytką, też pracuje, jesteśmy w podobnej sytuacji. Ale to ją wspierają, nie mnie. A jeszcze niedawno słyszałam, że na jej urodziny kupili nową pralkę. A ja? Ja dostałam zestaw filiżanek. Niby drobiazg, ale różnicę widać gołym okiem.

Kiedyś myślałam, że przepiszę maminy domek na Michała. Ale teraz widzę, że oni sobie poradzą – i może nawet nie będą potrzebowali tego domu. Może go sprzedadzą i wspomogą drugą babcię. A kto wtedy pomoże mnie?”

Wielu rodziców zadaje sobie podobne pytania: dlaczego dzieci innych ludzi dzwonią do swoich matek codziennie, interesują się ich zdrowiem, a moje – nie? Być może chodzi o sposób wychowania, o relacje zbudowane w dzieciństwie. Ale może też o coś więcej – o to, że czasem milczymy zbyt długo. Nie mówimy, czego naprawdę potrzebujemy. Bo nie wypada. Bo „co ludzie powiedzą”. Bo tak nas nauczono.

A przecież z najbliższymi trzeba być szczerymi. Jeśli pani Helena naprawdę potrzebuje pomocy – powinna o nią poprosić. Michał może nawet nie zdaje sobie sprawy, że jego mama czegoś potrzebuje. Rodzinne relacje buduje się na zaufaniu i rozmowie. I czasem warto przełamać w sobie te „zasady”, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Bo najgorsze, co można zrobić – to udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy serce mówi coś zupełnie innego.

Spread the love