Kawaler po pięćdziesiątce zaproponował jej małżeństwo. Ale ona odmówiła. Lepiej być samej, niż darmową pomocą domową
– No i co ty tak sama, Kaśka? Człowiek nie powinien być sam, a kobieta to już w ogóle – powinna mieć faceta. Bo co? Zaraz nikt na ciebie nie spojrzy! – tak od lat powtarzała jej starsza siostra Maryla.
– A samotność to co niby takiego strasznego? – zapytała Katarzyna z lekkim sarkazmem.
– Samotność? To wtedy, jak się chce wyć do ściany i nie ma kto ci nawet wody podać! A twoje dzieci? Gdzie one?
– No gdzie? W Trójmieście i w Holandii – zaśmiała się Katarzyna.
Katarzyna była rozwódką od dziesięciu lat. Jej mąż, Kostek, raz się „zapomniał”. Ale za to porządnie. Katarzyna nie patyczkowała się – najpierw wyleciał z sypialni, a potem z mieszkania. Kiedy błagał i tłumaczył, że „raz nie zawsze” – nie ugięła się.
Zamieszkała sama, dzieci szybko się usamodzielniły. Miała piękne mieszkanie w centrum, dobrze zarabiała, podróżowała, chodziła na jogę i do restauracji z przyjaciółkami. Nie nudziła się ani chwili.
Aż do chwili, kiedy Maryla postanowiła „uratować” jej życie uczuciowe:
– Facet dobry, Kaśka, nie stary jeszcze – 61 lat! Gospodarstwo piękne – krowa, kozy, świnki, kury! Żywność zdrowa, mleko swoje, jajka… Do stu lat dożyjesz! – piała siostra.
Dla świętego spokoju Katarzyna się zgodziła na spotkanie. I faktycznie – facet z pozoru złoto: przystojny, ogarnięty, dowcipny, zadbany. Nazywał się Jan.
Zaczęli się spotykać częściej. Jan coraz bardziej nalegał, żeby się do niego przeprowadziła. Mówił, że „nie ma co się czaić”, są dorośli, wszystko jasne.
Pojechała więc do niego na wieś, żeby się przyjrzeć z bliska. I co zobaczyła? Ogromne gospodarstwo, kilka szklarni, krowy, świnie, robotnicy z Azji – i Jana, który odbiera telefony o świcie i wszystko koordynuje. A do niej mówi:
– Katarzyno, widzisz ile mam roboty. Gospodyni potrzeba! Taka co dopilnuje, pomoże, przypilnuje. Kobieca ręka to podstawa. Zresztą, jak będziesz żoną, to z sercem podejdziesz. Kury, dojenie, ogarnianie – wszystko samo się nie zrobi!
Katarzyna wróciła do miasta i zaczęła myśleć. Po co jej to?
Ma własne mieszkanie, dobrą pracę, własny samochód, czas wolny, przyjaciółki, książki, kino. Po co ma zakuwać ręce w kalosze i wiadra? Pranie, gotowanie, sprzątanie, ogarnianie hektarów i budzenie się o piątej rano?
Odpowiedź była prosta – nie po to żyła i pracowała, by teraz być darmową siłą roboczą z obrączką na palcu.
Zadzwoniła więc do siostry:
– Marylko, nie gniewaj się, ale ja dziękuję. On nie żony szuka – on szuka kogoś do roboty. A ja już się napracowałam w życiu. Wolę być sama niż być pomocnicą do dojenia krów. Jak mi będzie trzeba tej szklanki wody, to sama sobie naleję.
Janowi wysłała krótką wiadomość. Uprzejmą, ale konkretną. I tyle. Jeszcze przez trzy dni próbował dzwonić. Potem dał sobie spokój – w końcu był rozsądny.
A Katarzyna? Wstała w niedzielę, zrobiła kawę, zjadła świeżą bagietkę z serem brie, spojrzała przez okno i pomyślała, że czas kupić nową torebkę do tego błękitnego płaszcza. Może zadzwoni do córki? Albo pojedzie do syna nad morze?
I jeszcze jedno pomyślała:
🌸 Dobrze jest być trochę egoistką. Czasem to najzdrowsze, co kobieta może zrobić.
