Jestem samotną kobietą, nie mam dzieci. Niedawno zmarł mój mąż — najbliższa i najdroższa mi osoba. Był ode mnie starszy o osiemnaście lat. Jego była żona przed śmiercią poprosiła go, by ożenił się ze mną, gdy jej zabraknie. Spełnił jej wolę. Przeżyliśmy razem dwadzieścia szczęśliwych lat. A niedawno przyszedł do mnie jego syn — dowiedział się, że mąż sporządził testament i wszystko zapisał mnie
Nie mam już z kim dzielić codzienności, ani trosk, ani radości. Czasami czytam historie ludzi, którzy szukają wsparcia i zrozumienia, i myślę, że może i moje słowa dotrą do czyjegoś serca. Może ktoś podpowie, co zrobić, jaką decyzję podjąć…
Z Sergiuszem poznaliśmy się jeszcze wtedy, gdy był żonaty — jego żona była moją daleką kuzynką. Gdy zachorowała, poprosiła go, by po jej śmierci nie został sam i stworzył dom właśnie ze mną. Po roku przyjechał do mnie, opowiedział wszystko i poprosił o rękę. Miałam za sobą jedno małżeństwo, o którym wolę nie wspominać — pełne przykrości i rozczarowań. Nie mieliśmy dzieci, więc rozwiodłam się. Sergiusz był zupełnie inny — spokojny, mądry, z poczuciem humoru. W wieku 63 lat wyglądał świetnie i był pełen życia.
Zgodziłam się. Przeprowadziłam się do niego — miał własne trzypokojowe mieszkanie. Nasze wspólne dwadzieścia lat to był najpiękniejszy czas w moim życiu. Przepełniony ciepłem, troską i wzajemnym szacunkiem. Aż przyszła choroba.
Jakby coś przeczuwał — zawczasu sporządził testament. Wszystko zapisał mnie: mieszkanie, działkę, oszczędności. Przez ostatnie trzy miesiące nie opuszczałam jego łóżka, robiłam wszystko, by ostatnie dni były jak najmniej bolesne. A potem został tylko smutek… i cisza.
Minęło pół roku. W dzień jego wspomnienia pojawili się: jego syn Jan i synowa Irena. Od progu — bez żadnych sentymentów.
– Pani Mario, dogadajmy się po dobroci. Albo sprzedaje pani mieszkanie i działkę i dzielimy się po równo, albo załatwimy to inaczej – powiedział Jan bez ogródek.
Irena od razu dodała:
– Dobrze się pani urządziła. Sama mieszka pani w trzypokojowym, a wnuk z dzieckiem i żoną po kątach. I jeszcze mąż został z niczym.
Starałam się tłumaczyć spokojnie. Zapytałam, dlaczego przez tyle lat nie odwiedzali ojca? Przecież czekał. Kochał ich, choć nigdy niczego nie wymagał. Może dlatego nie uwzględnił ich w testamencie? Ale ich to wcale nie poruszyło. Zaczęli mówić do mnie coraz ostrzej, padały oskarżenia. Dali mi miesiąc na “zastanowienie się”, po czym wyszli, trzaskając drzwiami.
Nie wiem, co robić. Czas mija. A ja płaczę na samą myśl o sprzedaży mieszkania czy działki. Wszystko tutaj ma dla mnie wartość nie tylko materialną — to moje wspomnienia, moje życie z Sergiuszem. Nie chcę na starość zostać bez dachu nad głową. A jednocześnie wiem, że Jan i jego żona łatwo nie odpuszczą.
Z natury jestem cicha, unikam konfliktów. I wciąż zadaję sobie pytanie: czy naprawdę zasłużyłam na to wszystko? Czy nie mam prawa spokojnie przeżyć reszty życia w miejscu, które wspólnie stworzyliśmy?
