Czasem mam wrażenie, że to ja sama jestem winna temu, co się dzieje. Sama nalegałam, żeby mój mąż utrzymywał kontakt ze swoim synem z pierwszego małżeństwa – a teraz żałuję. Lepiej by było, gdybym nie mieszała się w cudze sprawy

Mój mąż, Michał, jest rozwiedziony już od ośmiu lat. Zostawił swoją byłą żonę, Karolinę, gdy ich synek, Kuba, miał zaledwie półtora roku. Z opowieści Michała wynikało, że ich rozstanie było wynikiem emocjonalnej burzy.

Karolina miała wtedy do niego żal, że po pracy woli spotkać się z kolegami, zamiast spędzać czas z rodziną. Sama opiekowała się dzieckiem i marzyła, żeby choć czasem wyjść z koleżankami albo po prostu pobyć z mężem we dwoje. W końcu wybuchła między nimi awantura – on trzasnął drzwiami, ona następnego dnia spakowała mu rzeczy i złożyła pozew o rozwód. Nie mieli wspólnego majątku, więc wszystko poszło szybko. Karolina wróciła z dzieckiem do rodziców, a Michał wynajął mniejsze mieszkanie i zaczął odkładać na własne.

Rok później poznał mnie. Cztery lata temu się pobraliśmy. Wzięliśmy kredyt hipoteczny, kupiliśmy mieszkanie, zrobiliśmy remont i spokojnie zaczęliśmy spłacać raty. Nasze małżeństwo było szczęśliwe… aż do momentu, kiedy zapytałam, dlaczego Michał nie utrzymuje kontaktu z Kubą.

Regularnie płacił alimenty, dorzucał się na większe potrzeby, ale osobiście z synem prawie nie rozmawiał. Uznał, że wystarczy dawać pieniądze, by być ojcem. Powiedziałam wtedy: „Pieniądze to nie wszystko. Dziecko potrzebuje twojej obecności, nie tylko wsparcia finansowego”. Michał mnie wysłuchał, porozmawiał z Karoliną – nie miała nic przeciwko.

Zaczęli zabierać Kubę do babci, czyli do mamy Michała. Michał spędzał z nim czas, czasem i ja do nich dołączałam. Polubiłam Kubę. Bystry, miły chłopiec, podobny do ojca jak dwie krople wody. Z racji moich problemów zdrowotnych nie możemy mieć dzieci, więc cieszyło mnie, że Michał może odbudować relację z synem.

Wszystko układało się dobrze, aż do momentu, gdy Karolina kupiła mieszkanie. W końcu uznała, że czas się usamodzielnić. Zebrała pieniądze na wkład własny, wzięła kredyt i kupiła dwupokojowe mieszkanie. I wtedy zaczęły się problemy.

Najpierw dowiedziałam się przypadkiem od Kuby, że Michał, odbierając go z domu Karoliny, poszedł z nimi obojgiem do pizzerii. Mnie o tym nie powiedział. Twierdził, że obiecał Kubie pizzę, a ten bardzo prosił, żeby mama też poszła. Michał przysięgał, że to tylko przyjacielski gest, że kocha tylko mnie i że nie mam powodów do niepokoju. Chciałam mu wierzyć, ale niepokój we mnie rósł.

Teściowa, która wcześniej nie miała kontaktu z Karoliną, teraz nagle zaczęła do niej dzwonić, rozmawiały godzinami. Do mnie – tylko służbowo. Poczułam się odsunięta.

Później Michał oznajmił, że Karolina poprosiła go o pomoc w remoncie nowego mieszkania. „Nie mam nikogo innego do pomocy, a ojciec już nie w stanie”, mówiła. Byłam wściekła. Powiedziałam mu wprost: „To nie jest twoje mieszkanie, czemu masz tam siedzieć wieczorami? Ona cię wciąga, liczy, że coś do ciebie wróci”.

Michał odparł, że pomaga synowi. „To przecież jego pokój, jego dom”, mówił. Teściowa, oczywiście, go poparła. I teraz mąż coraz częściej wieczorami znika u Karoliny. Twierdzi, że robi to tylko dla dobra dziecka. Ale ja czuję, że coś jest nie tak. Że powoli robię się zbędna w tym układzie.

Michał zapewnia mnie o swojej miłości, powtarza, że Karolina to tylko matka jego syna, że mnie kocha i nic się nie zmieniło. Ale ja coraz częściej siedzę sama w naszej sypialni i mam wrażenie, że mój dom przestał być mój. Czuję się po prostu… obca we własnym małżeństwie.

Spread the love