Przyjaciel mojego męża uwielbia często i długo u nas gościć, a to mocno uderza w nasz budżet. Tylko że mój mąż nie widzi w tym żadnego problemu

Mój mąż, Wiktor, ma najlepszego przyjaciela, Zachara. Znają się od lat, niemal od przedszkola. I to mimo że los rzucił ich do różnych miast. Kiedyś widywali się rzadko, ale teraz Zachar zmienił pracę i niemal co miesiąc jest wysyłany w delegację do naszego miasta.

Żeby zaoszczędzić pieniądze, które jego firma przeznacza na hotel, Zaczął zatrzymywać się u nas. Na początku w ogóle mi to nie przeszkadzało.

Zachar to miły, wesoły i schludny człowiek. Jeśli trzeba – pomoże posprzątać naczynia, dobrze dogaduje się z naszymi dziećmi.

Mój mąż też jest bardzo zadowolony, gdy jego przyjaciel u nas przebywa. Ale, jak to mówią, co za dużo, to niezdrowo. Co innego, gdy gość przyjeżdża raz na pół roku na kilka dni, a co innego, gdy co miesiąc mieszka u ciebie przez tydzień czy dwa.

Po pierwsze, jest to po prostu mało komfortowe – tracę poczucie swobody. Nie będę przecież chodzić w szlafroku czy szortach i podkoszulku, jak jestem przyzwyczajona, gdy w domu są tylko mąż i dzieci.

Po drugie, mam więcej pracy w domu.

A po trzecie – i to najważniejsze – jego pobyt poważnie odbija się na naszym budżecie. Zużywamy znacznie więcej jedzenia. Do tego Wiktor, gdy Zachar jest u nas, ciągle prosi mnie o przygotowanie czegoś wyjątkowego.

– Kochanie, może zrobisz swój sałatkę z grillowanymi krewetkami i pomarańczami? W końcu mamy gościa.

Albo:

– Skarbie, zrób steki na kolację, Zachar je uwielbia!

I powtarzam – gdyby to było jednorazowe, nie byłoby problemu. Ale kiedy codziennie zaczęłam kupować drogie produkty, i to w większych ilościach niż zwykle, stało się to zauważalne.

– Wiktor, może porozmawiasz z Zacharem, żeby też dorzucał się do zakupów? Bo jego pobyt u nas zaczyna nas kosztować całkiem sporo.

– Maria, co ty wygadujesz! – oburzył się Wiktor. – Zachar to nasz gość! Jest moim najlepszym przyjacielem! Żebym ja od niego brał pieniądze za jedzenie we własnym domu?! Straciłbym do siebie szacunek! Jak w ogóle mogłaś o tym pomyśleć?

– Jak? – zapytałam. – Po tym, jak podliczyłam nasze wydatki na jedzenie w tym miesiącu! Ty sam do sklepu nie chodzisz, więc nic nie zauważasz! Wczoraj robiłam wam steki, pod które wypiliście prawie całą skrzynkę wina. Przedwczoraj była pasta z boczkiem i serem. W zeszłym tygodniu solony łosoś.

– No i co z tego? – wzruszył ramionami Wiktor.

– A to, że nie każda restauracja tak karmi! Gdy Zachara nie ma, wystarczają ci kotlety z makaronem. A jeśli dalej będzie u nas mieszkał, to my sami zostaniemy na suchym makaronie!

– Przestań przesadzać! – machnął ręką mąż. – Nie bądź taka nieprzyjazna.

Krótko mówiąc, kategorycznie odmówił jakiejkolwiek rozmowy z przyjacielem na ten temat. A mnie samej było niezręcznie zaczynać ten temat, zwłaszcza że Wiktor mi tego zabronił.

Postanowiłam więc działać inaczej.

Kiedy mąż kolejny raz poprosił o wykwintną kolację „bo Zachar uwielbia twoją pieczoną kaczkę”, postawiłam im na stole kaszę gryczaną z parówkami.

– Co to ma być? – zdziwił się Wiktor.

– Wybacz, kochanie – odpowiedziałam. – Ale nasz budżet na jedzenie w tym miesiącu skończył się dwa tygodnie temu. Więc jemy to, co mamy.

– Maju, to moja wina – odezwał się nagle Zachar. – Tak długo u was mieszkam, a ani razu nie pomyślałem, żeby kupić jedzenie. Obiecuję, że jutro to nadrobię.

– Co ty! – oburzył się Wiktor. – Jesteś gościem, nie trzeba!

Ale Zachar nie dał się przekonać. Następnego dnia poszliśmy razem do supermarketu i wypełnił cały koszyk jedzeniem. I wszystko opłacił. A potem wielokrotnie mnie przepraszał, że wcześniej o tym nie pomyślał.

Krótko mówiąc, jestem zadowolona z efektu.

Tylko mąż się na mnie obraził – twierdzi, że go upokorzyłam przed przyjacielem.

Ale ja nie czuję się winna i uważam, że postąpiłam słusznie.

Spread the love