Teraz bardziej mnie to śmieszy niż smuci, chociaż trzydzieści lat małżeństwa poszło na marne. Mimo wszystko sytuacja wydaje mi się bardziej zabawna niż przygnębiająca. Nie wiedziałam, że mój mąż tak się zaplątał w swoich kłamstwach, że sam w nie uwierzył

Mój mąż zawsze był mistrzem w konfabulacji. Chyba właśnie na to dałam się złapać w młodości. Paweł umiał pięknie mówić, obiecywać bajkowe życie, miłość do grobowej deski i inne bzdury. Ale czego więcej potrzeba dwudziestoletniej dziewczynie?

Pobraliśmy się, gdy skończyłam studia. Paweł był ode mnie o kilka lat starszy, więc już pracował. Opowiadał mi o swoich niezwykłych perspektywach kariery.

Słuchałam go z zachwytem i wierzyłam, że lada dzień awansuje na kierownika, zacznie zarabiać krocie, a potem będzie i mieszkanie, i samochód. Wszystko się ułoży.

Ale przez siedem lat tułaliśmy się po akademikach i wynajmowanych kątach, aż do momentu, gdy zmarła moja babcia, a rodzice sprzedali jej dom, dołożyli trochę pieniędzy i podarowali mi mieszkanie.

Było zapisane na moją mamę – wtedy nie rozumiałam dlaczego, ale specjalnie się tym nie przejmowałam. Mieszkanie jest? Wspaniale. I dopiero później dowiedziałam się, że Paweł wszędzie opowiada, że to on je kupił. Kłamczuch jakich mało.

– A co mam mówić, jeśli ktoś mnie pyta? Że mieszkam w cudzym mieszkaniu, podarowanym przez teściową? No super, doprawdy! – oburzał się, gdy zapytałam, dlaczego gada takie bzdury.

Rodzice nigdy go nie lubili. Ojciec częściej nazywał go bajkopisarzem niż po imieniu. Mama wzdychała i mówiła, że dopóki sama nie zrozumiem, jakiego bezużytecznego człowieka poślubiłam, nie ma sensu mi nic tłumaczyć.

Mieli rację. Odradzali mi ślub, ale ich nie posłuchałam. Paweł wydawał mi się taki inteligentny, taki interesujący, taki obiecujący. Ale rodzice mieli rację.

To ja budowałam karierę, ja byłam głównym żywicielem rodziny. Paweł dużo mówił, ale mało robił. Miał mnóstwo marzeń, ale kiedy przychodziło do działania, mistrzowsko wymyślał wymówki.

To zazdrośnicy nie pozwalali mu awansować, to szefowa miała na niego oko i trzymała go w dziale, to znowu ktoś inny knuł przeciwko niemu.

Jakby go posłuchać, to cały świat spiskował przeciwko jednemu Pawłowi. Dlaczego z nim byłam? Najpierw kochałam go do szaleństwa, potem pojawiły się dzieci i bałam się zostać sama, a potem po prostu się przyzwyczaiłam.

Wydawało mi się, że po trzydziestu latach małżeństwa nie ma sensu zmieniać statusu rodzinnego, bo to śmieszne. Wyszłam za kogoś bezmyślnie, to i z nim dokończę życie.

Paweł miał jednak inne podejście do tej sprawy. Wiedziałam, że miał przelotne romanse, bo zawsze umiał dobrze mówić, a i o siebie dbał. Kiedyś płakałam, podejrzewając go o zdrady, ale potem mi przeszło, traktowałam to jak nieuniknione zło. Dzieci były małe, nie chciałam niszczyć rodziny, a poza tym nigdy nie złapałam go za rękę.

Byłam pewna, że mimo wszystko Paweł nigdy się ze mną nie rozwiedzie – w naszym wieku to byłoby bez sensu. A jednak mnie zaskoczył.

Około pół roku temu zauważyłam, że znowu kogoś ma – znam już te oznaki, ale nie przywiązałam do tego wagi, nie pierwszy raz.

Ale tym razem wszystko potoczyło się inaczej, bo miesiąc temu Paweł oświadczył, że musimy poważnie porozmawiać, co mnie bardzo zdziwiło.

Najpierw długo mówił jakieś oderwane od rzeczywistości bzdury, a potem przeszedł do sedna: zakochał się, więc powinniśmy się rozwieść, bo tak będzie uczciwie.

Już sama ta wiadomość była szokująca, ale wtedy postanowił mnie dobić.

– Wiem, że to dla ciebie nagłe, ale nie jesteśmy już młodzi, czas przecieka nam przez palce. Już znalazłem pośrednika, który pomoże nam sprzedać mieszkanie…

– Stop! Jaką sprzedaż mieszkania? Z jakiej racji? – oniemiałam z oburzenia.

Paweł zaczął mówić coś o tym, że rozumie, jak wygląda w moich oczach, jako inicjator rozwodu, ale musi kupić nowe mieszkanie dla nowej rodziny, więc nie może mi go po prostu zostawić.

– Ono nie podlega podziałowi. To mieszkanie kupiła i jest zapisane na moją mamę. Jaki ty masz do niego tytuł? – przerwałam mu. A on aż się zakrztusił.

Otwierał usta bezgłośnie, na twarzy widać było intensywną pracę umysłu, ale nic do niego nie docierało. Przyniosłam rachunek za mieszkanie i pokazałam mu, na kogo jest wystawiony. Gdyby chociaż raz sam zapłacił rachunki, może by o tym wiedział.

Zamknął się i dosłownie wybiegł z mieszkania, a mnie ogarnął atak histerycznego śmiechu. Tyle lat wszystkim wmawiał, że to on kupił mieszkanie, że sam w to uwierzył.

Ale rozwód i tak będzie, choć Paweł udaje, że żadnej rozmowy nie było. Ja jednak nie zamierzam już z nim żyć. Ma nowe wielkie uczucie? Niech do niej idzie, a ja poradzę sobie bez takiego męża.

Nawet się cieszę, że tak wyszło – absurdalność sytuacji tak mnie bawi, że nie mam czasu na smutek i rozmyślania, jak bezsensownie zmarnowałam swoje życie.

Spread the love