„Jesteś przecież taksówką!” – Historia Anny, która musiała wybierać między pracą a rodziną

Nazywam się Ania, mam 34 lata i mieszkam w Krakowie. Od pięciu lat jestem żoną Tomasza, a nasza trzyletnia córeczka, Słoneczko, wypełnia nasze życie radością. Mieszkamy oddzielnie, co zapewnia nam pewien komfort, ale nie obywa się bez trudności.

Na początku 2020 roku straciłam pracę jako specjalistka ds. marketingu. Niestety, w naszym mieście zapotrzebowanie na tradycyjnych specjalistów marketingowych drastycznie spadło, a firmy stawiają na internetowy marketing. Aby pomóc finansowo rodzinie, postanowiłam podjąć pracę jako taksówczyni.

Jeszcze trzy lata temu pomysł, że będę jeździć swoją „Toyotą” jako kierowca taksówki, wydałby mi się absurdalny, ale już od dwóch lat pracuję w tym zawodzie. Udało mi się wypracować stały harmonogram, który pozwala mi nie tylko zarabiać wystarczająco na życie, ale także spędzać wolne dni z rodziną, bez ciągłego stresu o kolejne zlecenia.

Niestety, mój nowy zawód stał się punktem zapalnym w rodzinnych relacjach. Moje stosunki z teściową, Walentyną Anatoliówną, nie są doskonałe – mieszkamy oddzielnie i widujemy się sporadycznie, co dotychczas mi nie przeszkadzało. Sytuacja zaczęła się komplikować, gdy w czerwcu firma Walentyny, po niemal rocznym okresie pracy zdalnej, wznowiła pracę w biurze. Mając 64 lata, Walentyna Anatoliówna należy do grupy ryzyka, więc naturalnie martwi się o swoje zdrowie – tak samo jak mój mąż Tomasz. W rezultacie poprosił mnie:

„Aniu, czy mogłabyś przez tydzień odwozić mamę do pracy, zanim sama wróci do biura?”

Zgodziłam się, myśląc, że to tylko chwilowa pomoc. Na początku wszystko układało się bardzo komfortowo – teściowa dzwoniła, pytała, czy jej nie przeszkadzam, nalewała kawę do termosu, a nawet oferowała drobne poczęstunki, stale pytając:

„Aniu, czy Cię to nie męczy?”

Odpowiadałam, że oczywiście nie – w trudnych chwilach trzeba sobie pomagać.

Jednak po upływie kilku tygodni mój harmonogram uległ zmianie. Okazało się, że Walentyna zaplanowała wyjazd do sanatorium w Ciechocinku, więc musiałam tymczasowo przerwać pracę, bo nie miałam nikogo, kto mógłby zająć się Słoneczkiem.

Wiedza o tym szybko dotarła do Walentyny. Pewnego czwartkowego poranka, około 8:00, spałam z córeczką, gdy zadzwonił telefon. Na linii była mama Tomasza:

– No, Aniu, zaraz się spóźnię do pracy!

Wyjaśniłam, że dziś nie mogę jej odwieźć, ponieważ opiekuję się dzieckiem. Na to usłyszałam ostry komentarz:

– Jak to nie możesz? Przecież jesteś taksówczynią! Przynajmniej mogłabyś mnie odwieźć – przecież dziecko jeszcze śpi!

Natychmiast rozłączyłam się, nie mogąc zrozumieć takiego tonu. Wieczorem usłyszałam od Tomasza, że jego mama przez cały dzień narzekała, że nie spełniam jej oczekiwań. Wyjaśniłam mu, że nie jestem „kierowcą na zawołanie” – pomagam, gdy tylko mogę, ale nie zawsze mam taką możliwość. Tomasz mnie zrozumiał, jednak dla jego mamy stałam się nagle niedopuszczalna – przestała dzwonić i odwiedzać, a więź, która kiedyś nas łączyła, zniknęła w mgnieniu oka.

Co o tym sądzicie? Czy złość teściowej jest uzasadniona, czy to już przejaw prawdziwej bezczelności?

Dla nas, jako Polaków, taka sytuacja może skłonić do refleksji nad granicami pomocy rodzinnej i prywatności. Czy naprawdę powinniśmy oczekiwać, że każda osoba będzie gotowa rezygnować z własnych zobowiązań tylko po to, by spełnić wszystkie żądania najbliższych? A może każdy powinien mieć prawo do ustalenia własnych granic i harmonogramu?

Podziel się swoją opinią w komentarzach – czy uważasz, że w rodzinie zawsze należy stawiać potrzeby innych na pierwszym miejscu, czy też każdy ma prawo do swojego czasu i prywatności?

Spread the love