Irena miała 45 lat, a wciąż mieszkała z rodzicami. „Znajdź sobie szczęście!” – powtarzali jej bez przerwy. Więc przyniosła do domu kotka. Rodzice byli nieugięci – nie ma dla niego miejsca
Była sobie kobieta. Już nie dziewczyna – kobieta, miała czterdzieści pięć lat. Mieszkała z rodzicami. Tak się jakoś złożyło.
Rodzice marzyli o jej szczęściu. „Znajdź sobie szczęście!” – powtarzali. Dbali o nią, otaczali troską. Irena pracowała jako prawniczka, a po pracy siedziała w domu – z rodzicami. Razem jeździli na wakacje, na działkę, robili remont – zawsze było coś do zrobienia.
Od czasu do czasu Irena kogoś poznawała, ale kandydaci zawsze byli jacyś nieodpowiedni. Mama żartobliwie wyśmiewała ich wady, a tata w zabawny sposób podkreślał ich brak obycia. Irena bardzo kochała rodziców i nie chciała ich martwić.
A potem znalazła kotka. Małego, mokrego, zmarzniętego – prosto pod klatką. Serce z kamienia by tego nie zniosło. Podniosła go, przyniosła do domu, nalała mleka. Kotek pił łapczywie, aż mlaskał.
Rodzice najpierw milczeli. Byli osłupieni. A potem zaczęli krzyczeć. Nie po prostu krzyczeć – wrzeszczeć. Zwłaszcza gdy kotek zrobił kałużę na podłodze. Bo był jeszcze malutki!
– Wynoś go z mieszkania! – zawołali jednym głosem.
Nie, nie byli okrutni. Po prostu wiedzieli, że kotek podrapie meble, zdrapie tapety, zniszczy parkiet. Brud, smród, ruina w czteropokojowym mieszkaniu!
Rodzice już podjęli decyzję. Kotek musi trafić do dobrych ludzi. Albo do schroniska. Tata, łapiąc się za serce, szybko znalazł w telefonie adres najbliższego schroniska. Mama, przekrzykując tatę, także krzyczała i, w końcu osiągając falset, wyrzuciła Irenę za drzwi razem z nieszczęsnym puchatkiem.
– I daj im sto złotych na jedzenie! – dodała mama. – Nie jesteśmy przecież potworami!
Irena usiadła w samochodzie, przytuliła kotka do piersi. Kotek ufnie zasnął. I wtedy Irena nagle zrozumiała, że ma czterdzieści pięć lat. I że nie ma nic. Kompletnie nic. Nawet malutkiego kąta, w którym mógłby zamieszkać ten kotek. Pokoi w mieszkaniu było dużo, ale żaden z nich nie był jej. To było mieszkanie rodziców. Ona tam tylko mieszkała. Była gościem.
Irena jechała do schroniska i płakała. Jakby wiozła tam nie kotka, a siebie. Ale jednocześnie przeszukiwała coś w tablecie – była przecież mądrą kobietą. I w połowie drogi znalazła. Zadzwoniła, umówiła się, podjechała, obejrzała. Wynajęła mieszkanie. Na pół roku. Zapłaciła zaliczkę, wprowadziła się. I wyciągnęła z torby swojego kotka. Ot, i wszystko.
Irena zaczęła żyć w swoim mieszkaniu. Właścicieli nie interesowało, czy ma kota, gdzie chodzi i z kim się spotyka. Najważniejsze było, żeby płaciła na czas. Płaciła. Zapłaciłaby nawet dwa razy więcej, tak bardzo cieszyła się, że może mieszkać tylko z Kasperem. Z Kasperem i Michałem. Którego poznała… na ulicy. Chociaż to może niezbyt dobrze brzmi.
Rodzicom dzwoniła regularnie. Mówiła, że wszystko u niej w porządku. Odkładała słuchawkę, kiedy zaczynali krzyczeć. Może kiedyś będą spotykać się częściej. Kto wie? Ale wiem jedno: kotek, który wyrósł na dużego, okrągłego kocura, ma się świetnie. Michał też. I Irena. Bo czasami życie zmienia się w jednej chwili. Przez kotka. I nie tylko przez niego.
