Synowi nie podoba się moje hobby, a ja tylko dorabiam jako „babcia na godzinę”
Zaczęłam pracować mając szesnaście lat. Przez całe życie byłam aktywna zawodowo i po prostu nie wyobrażałam sobie egzystencji bez zajęcia.
Przejście na emeryturę okazało się dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Nie wiedziałam, co zrobić z nadmiarem wolnego czasu, na co przeznaczyć energię?
– Mamo, no ty to się w ogóle nie uspokoisz! – dogadywał mi syn, Artur. – Jak już tak ci się nudzi, to zajmij się wnukami, spotykaj się z rówieśniczkami.
– Synku, nie chcę siedzieć na ławce i obgadywać sąsiadów – odpowiedziałam zirytowana – a dzieci to przecież nie po toście urodzili! Bardzo chętnie was odwiedzę i zawsze się cieszę, gdy przychodzicie, ale niańką na pełny etat być nie zamierzam!
Starałam się zorganizować sobie czas na różne sposoby – próbowałam wielu hobby, spacerowałam po parkach i ulicach miasta od świtu do nocy, lecz wciąż nie potrafiłam zaspokoić potrzeby bycia zajętą.
Syn, ilekroć się spotykaliśmy, wyrażał niezadowolenie: wszyscy babcie są „jak babcie”, a ja „nigdy nie spocznę”.
Zastanawiałam się nad jakąś nową pracą, tylko tym razem nie chciałam już zatrudniać się u kogoś. Pragnęłam robić to, co mi się podoba, i być sobie szefową. Kilka dni upłynęło mi na rozmyślaniach, aż w końcu samo życie podsunęło mi rozwiązanie.
– Fuj, Michał, co tak śmierdzi z twojego mieszkania? – spytałam sąsiada Michała, którego spotkałam na klatce schodowej.
– Dzień dobry – odpowiedział sąsiad. – Spróbowałem zrobić pilaw, a nie dopilnowałem go!
Michał był typowym czterdziestoletnim kawalerem: mieszkał sam, przepadał w pracy, nieźle zarabiał, ale kompletnie nie dbał o gospodarstwo domowe.
– To chodź, Michał, pomogę ci – zdecydowanym ruchem przesunęłam sąsiada od drzwi i weszłam do jego mieszkania.
– Pani Wiktorio, to głupio jakoś! – Michał wlókł się za mną, jąkając się i powtarzając przeprosiny.
W mieszkaniu panował typowy kawalerski bałagan: lodówka świeciła pustkami, kurz pokrywał meble, kuchenka była brudna, a podłogi zdawały się nie być myte od niepamiętnych czasów.
– No tak… – przeciągnęłam, ogarniając wzrokiem cały ten rozgardiasz – Michał, leć do sklepu i kup produkty. Zaraz ci napiszę listę, a ja tymczasem zrobię porządki!
– Co też pani, co też pani! – zaprotestował sąsiad – nie trzeba nic robić, aż tak nie mogę, głupio mi!
– A ja nie mogę wytrzymać, wiedząc, że obok mieszka człowiek w takim bałaganie! – ucięłam temat.
Michał ze spisaną listą pognał do najbliższego supermarketu, a ja zajęłam się sprzątaniem.
Kiedy gospodarz wrócił, w mieszkaniu aż lśniło – podłogę umyłam, kurz wytarłam, pożółkłe od brudu firanki radośnie wirowały w pralce.
– Siadaj, napij się herbaty – wydałam polecenie – a ja w tym czasie coś ugotuję!
Michał nie próbował się sprzeczać, usiadł na krześle i łykał herbatę z umytej filiżanki. Kilka godzin później na stole czekał na niego trzydaniowy obiad.
– Niesamowite, jakie to smaczne! – stwierdził Michał, przeżuwając kęs.
– Na emeryturze i tak nie mam nic do roboty – machnęłam ręką. – Przynajmniej spędziłam czas i komuś pomogłam.
Zbierałam się już do siebie, gdy Michał wybiegł z kuchni, wrócił i wręczył mi sporą kwotę.
– A to po co? – spytałam marszcząc brwi.
– Każda praca musi być opłacona! – odparł Michał. – Poza tym, gdyby istniała taka usługa na wzór „złotej rączki” tylko w pani wykonaniu, to klienci ustawialiby się w kolejce!
Skołowana wróciłam do swojego mieszkania. Wieczorem stworzyłam ogłoszenie: „Babcia na godzinę”.
Już następnego ranka zadzwonił pierwszy telefon. Okazało się, że w moim mieście mnóstwo jest samotnych mężczyzn i zapracowanych rodzin, którym ktoś musi pomóc w domu albo ugotować normalny obiad. Zleceń mi nie brakowało!
Codziennie jeździłam do dwóch–trzech klientów – gotowałam, prałam, sprzątałam. Czasem dzwoniły także matki wychowujące dzieci w pojedynkę, po prostu nie nadążające z obowiązkami domowymi, a czasem zapracowane pary, które spędzały całe dnie i noce w pracy.
Podekscytowana, każdego dnia wybiegałam z mieszkania, nie zwracając uwagi na podejrzliwe spojrzenia sąsiadek, przesiadujących na ławce.
– Mamo! Co się dzieje? – pojawił się u mnie zaniepokojony Artur. – Zadzwoniła do mnie twoja sąsiadka i wyznała, że nie zamierza mieszkać pod jednym dachem z „kobietą o wątpliwej reputacji”! Twierdzi, że mowa o tobie!
– W jakim sensie „o wątpliwej reputacji”? – zdziwiłam się.
– Mówi, że wpadłaś do sąsiada na dwie godziny, wyszłaś zadowolona z pieniędzmi w ręku! Potem dzwonili jeszcze jacyś inni mężczyźni! Jakiś dodatkowy zarobek! Zastanawiam się, co takiego robisz?
Spojrzałam na włączony komputer z otwartym ogłoszeniem. Artur popatrzył na ekran.
– „Babcia na godzinę”? – wykrzyknął. – To się tak teraz nazywa? U kogo jest ta „babcia na godzinę”? Jakie usługi oferuje?
– Znalazłam robotę, która mi odpowiada i przynosi mi dochód! – odparłam, nie chcąc wchodzić w szczegóły mojego projektu.
– „Sprawia ci przyjemność?” – oburzył się Artur i niemal zemdlał.
– Och, jak się denerwujesz, synku! – potrząsnęłam nim, aby się opanował. – Przeczytaj ogłoszenie do końca!
Syn przysiadł do stołu i zagłębił się w tekst ogłoszenia.
– To znaczy, że jesteś kimś w rodzaju pomocy domowej? – spytał z zaskoczeniem.
– Jestem wykwalifikowaną „babcią na godzinę”! – oznajmiłam dumnie. – Mogę posprzątać, poprać, ugotować, a także wysłuchać i wesprzeć!
– Jak na to wpadłaś? – zdołał wykrztusić Artur.
– Potrzebowałam pracy i ją znalazłam! – wyjaśniłam.
Artur uwierzył mi dopiero wtedy, gdy zawołałam Michała i ten opowiedział, jak wyglądał mój pierwszy „dyżur”.
Syn w końcu się uspokoił, ale wciąż patrzył na mnie nieco krzywo.
– Sądzę, że niebawem będę musiała się rozwijać – rzekłam. – Zleceń jest masa, sama nie daję rady. Zatrudnię sąsiadkę, niech zamiast plotkować, podejmie się pracy.
– No już, mamo, nic cię nie powstrzyma – westchnął Artur. – Tylko zmień, proszę, tę nazwę.
