Obiecuję porządek!” – Wpuściłem przyjaciela do mieszkania, a on zrobił z niego ruinę

Złożyłem na niego pozew!

Mam 45 lat, nazywam się Arkadiusz. Przez większość życia mieszkałem w małym mieście, które powstało wokół dużego zakładu chemicznego.

Zaczynałem jako zwykły inżynier, ale dzięki ciężkiej pracy szybko awansowałem. W 2006 roku razem z żoną kupiliśmy trzypokojowe mieszkanie na kredyt, który spłacaliśmy przez 12 lat. Wtedy wydawało się, że to świetna inwestycja, chociaż kosztowało nas to prawie trzy razy więcej niż początkowa cena.

Z czasem dorobiliśmy się więcej – mieliśmy domek letniskowy, garaż, a nawet skuter. Mieliśmy też grono przyjaciół i poukładane życie. Jednak dwa lata temu dostałem ofertę pracy w dużym mieście.

Nie było łatwo podjąć decyzję o przeprowadzce. Tutaj mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy – przyjaciół, własny dom i wygodne życie. Jednak myśl, że mogę stracić wyjątkową szansę, nie dawała mi spokoju.

Sprzedaliśmy garaż, działkę i samochód, ale mieszkania postanowiliśmy nie ruszać – byliśmy tam zameldowani, a poza tym mogło być dla nas bezpiecznym „planem awaryjnym”. Miałem też pewne obawy – kilka lat wcześniej zrobiłem remont bez wymaganych pozwoleń, więc sprzedaż mogłaby się skomplikować.

Gdy zadomowiliśmy się w nowym mieście, zadzwonił do mnie mój dawny przyjaciel, Tomasz. Znaliśmy się od lat, ale nasze drogi trochę się rozeszły.

– Cześć, Arek! Jak życie? Mam do ciebie ogromną prośbę. Posłuchaj, z żoną mamy ciągłe awantury. Wyrzuciła mnie z domu i nie mam gdzie się podziać. Rodzice mieszkają w kawalerce, a ja nie chcę im się zwalać na głowę. Pomyślałem, że może pozwolisz mi chwilowo zamieszkać w twoim mieszkaniu? Przecież i tak stoi puste. Nie mogę zapłacić pełnej kwoty, ale rachunki za media będę regulował. I obiecuję, że będę dbał o porządek!

Pomyślałem, że to nie taki zły pomysł – przynajmniej ktoś będzie miał na oku nasze mieszkanie. Zgodziłem się i przekazałem mu klucze.

Przez pierwsze pół roku wszystko wydawało się w porządku. Tomasz regularnie płacił rachunki i za każdym razem dziękował mi za możliwość mieszkania.

Aż pewnej nocy zadzwonił do mnie nieznany numer. To była moja sąsiadka z pierwszego piętra.

– Panie Arkadiuszu, co pan zrobił z tym mieszkaniem?! Cały dzień słychać hałas, krzyki i głośną muzykę. A teraz wyobraża pan sobie? Wyszłam wieczorem z psem, a pański lokator z pijanymi kolegami zamierzali załatwić się pod moimi drzwiami! Mam tego dość – albo coś pan z tym zrobi, albo wzywam policję!

Byłem w szoku. Natychmiast zadzwoniłem do Tomasza, ale odebrał dopiero po kilku próbach. Bełkotliwie tłumaczył, że to tylko mała impreza z okazji narodzin dziecka kolegi.

Zażądałem, żeby natychmiast wyrzucił wszystkich z mieszkania, albo zrobię to sam, angażując policję.

Następnego dnia kazałem mu się wyprowadzić. Przepraszał i prosił o drugą szansę, ale nie było o tym mowy.

Kilka miesięcy później znalazłem kupca na mieszkanie. Gdy weszliśmy z żoną do środka, zamarliśmy. W całym mieszkaniu unosił się okropny zapach papierosów i wilgoci. Kanapa była przypalona, w kuchni piętrzyły się sterty śmieci, a łazienka wyglądała tragicznie – brudne ściany, cieknące rury i połamane kafelki.

Zadzwoniłem do Tomasza, który twierdził, że „niczego nie zniszczył” i „tak już było”. Nie wdawałem się w dyskusje.

Złożyłem na niego pozew za zniszczenie mienia. Na szczęście sąsiedzi potwierdzili jego pobyt i problemy, jakie sprawiał. Wygrałem sprawę, mieszkanie odremontowałem i sprzedałem.

Niestety, straciłem przyjaciela. Ale wiecie co? Wcale tego nie żałuję. Są ludzie, których lepiej trzymać na dystans.

A Wy, co myślicie o tej sytuacji?

Spread the love