Na Boże Narodzenie mama mojego zięcia powiedziała przy stole coś takiego, że wszyscy musieliśmy się zebrać i wyjść

Nasza córka niedawno wyszła za mąż. Jej wybór nas bardzo ucieszył, bo zdecydowała się założyć rodzinę z synem naszych przyjaciół.

Maria poznała swojego przyszłego męża jeszcze w dzieciństwie. Uczyli się razem w szkole, potem na uniwersytecie. No i niedawno zrozumieli, że nie mogą żyć bez siebie.

Z rodzicami Artura poznaliśmy się siedemnaście lat temu, kiedy poszliśmy zaprowadzić dzieci do pierwszej klasy. Od razu wyróżniliśmy się w tłumie rodziców podczas rozpoczęcia roku szkolnego. Od tamtej pory utrzymywaliśmy kontakt.

Jednak w zeszłym roku naszą dużą rodzinę dotknęła prawdziwa tragedia. Ojciec Artura nagle zmarł. Wspieraliśmy naszego zięcia i jego mamę na wszelkie możliwe sposoby. Zapewnialiśmy ich, że zawsze mogą liczyć na naszą rodzinę.

Ale Diana, mama Artura, wciąż nie doszła do siebie. Na początku rozumieliśmy jej stan i staraliśmy się to zaakceptować, ale z czasem jej ciągła depresja zaczęła nas męczyć. Owszem, spotkało ją wielkie nieszczęście, ale jak to się mówi, nie ona pierwsza i nie ostatnia. Ja na przykład straciłam tragicznie pierwszego męża, kiedy byliśmy jeszcze małżeństwem. Mój drugi mąż, ojciec Marii, stracił rodziców w bardzo młodym wieku. Było trudno, ale jakoś sobie poradziliśmy.

Zresztą myślę, że co druga osoba doświadczyła w życiu takiej tragedii. Ale przecież prędzej czy później trzeba się wziąć w garść i żyć dalej. Zwłaszcza gdy ma się dzieci.

– Diano, doskonale cię rozumiem. Jest ci ciężko, i przypominam, że zawsze możesz liczyć na naszą pomoc. Ale spróbuj już wrócić do dawnego życia. Masz przecież wspaniałego syna, przynajmniej dla niego powinnaś postarać się trzymać siebie w ryzach – przekonywałam ją od czasu do czasu.

Diana niby się zgadzała, ale następnego dnia znów popadała w depresję. Coraz częściej widziałam ją zaniedbaną, bez makijażu, w stanie całkowitego rozbicia.

Kilka miesięcy temu zapowiedzieliśmy jej, że przyjdziemy do niej na Boże Narodzenie. Myśleliśmy, że może to ją trochę ożywi. Jednak kiedy przekroczyliśmy próg jej mieszkania razem z mężem, córką i zięciem, zobaczyliśmy Dianę chodzącą po mieszkaniu w szlafroku. Na stole stały kanapki i jakieś sucharki.

Nie daliśmy po sobie nic poznać i od razu zaczęliśmy ratować sytuację. Przygotowałam jakieś przekąski z tego, co było w lodówce, a dodatkowo zamówiliśmy gotowe jedzenie z dostawą. Dianie kazałam się przebrać. Po godzinie w końcu usiedliśmy do stołu.

– No cóż, świętujmy, moi drodzy. Oby nadchodzący rok był lepszy niż poprzedni i przyniósł mnóstwo radosnych wiadomości! – powiedział pierwszy toast mój mąż.

– Czy będą radosne, czy smutne, to już nieważne. Nic mnie już nie zaskoczy. Właściwie wcale nie chcę żyć. Będę nawet szczęśliwa, jeśli coś mi się stanie. Mam nadzieję, że w tym roku tak się stanie – powiedziała Diana.

Wtedy zrozumiałam, że nie mogę już dłużej się z nią cackać.

– Diano, czy ty się kompletnie z rozumem minęłaś? Jak można coś takiego mówić?! I to jeszcze przy dzieciach! – wybuchnęłam.

– A czego ty ode mnie chcesz? Żebym tu siedziała i cieszyła się nie wiadomo z czego? Wszystko dobre w moim życiu już było. Po tym, jak straciłam męża, pozostaje mi tylko czekać, aż do niego dołączę – odpowiedziała.

Było mi bardzo żal Artura, który siedział blady i przerażony.

– Diano, masz przecież syna…

Mąż oczywiście pojechał ze mną do domu, a córka z zięciem zostali, żeby uspokoić Dianę. Nie wiem, co teraz z nią zrobić.

Zawsze jesteśmy gotowi pomóc i wspierać, ale nikt nie będzie się nią zajmował jak małym dzieckiem. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie weźmie się w garść.

Spread the love