– Jeszcze raz wrócisz po ósmej wieczorem, nie wpuszczę cię do domu! – zagroziła mama, zapominając, że nie jestem już dzieckiem, a mieszkanie nie należy do niej. Z mojej strony to był ogromny błąd, że pozwoliłam mamie zamieszkać u mnie na stałe! Powinnam była pamiętać, że ludzie się nie zmieniają, tylko udają, że są inni, ale na krótko
Mam bardzo autorytarną mamę. Całe dzieciństwo trzymała mnie pod ścisłą kontrolą. Nie pozwalała mi wybrać, co zjem ani w co się ubiorę. Skrupulatnie monitorowała moje towarzystwo i jeśli ktoś jej się nie spodobał, zakazywała mi się z nim kontaktować.
Nie mogłam też spóźniać się do domu. Jeśli po lekcjach lub zajęciach w kółku dłużej rozmawiałam z koleżankami, w domu czekały na mnie krzyki lub nawet klapsy.
Twierdziła, że nie mogła znaleźć sobie miejsca, martwiła się, że coś mi się stało, a ja, taka niewdzięczna, przedkładam rozmowy z koleżankami nad jej spokój. A chodziło przecież tylko o 15–20 minut spóźnienia.
Zawsze uprzedzałam mamę, że się spóźnię. Informowanie jej o moich planach było moim obowiązkiem. Ale to jej nie wystarczało. W jej zachowaniu brakowało logiki, ale wtedy o tym nie myślałam.
Mimo to, o dziwo, byłam towarzyskim dzieckiem i wciąż spóźniałam się po lekcjach, żeby porozmawiać z koleżankami. W końcu mama wymyśliła nową karę.
Pewnego dnia wróciłam, ale nie mogłam otworzyć drzwi. Mama zablokowała je łańcuszkiem, którego nie można otworzyć z zewnątrz. Kiedy przez drzwi poprosiłam, żeby mnie wpuściła, odpowiedziała, że mam wracać tam, skąd przyszłam. Płakałam, krzyczałam, obiecywałam wszystko, byle tylko dostać się do domu. I to powtarzało się kilka razy. W końcu zrozumiałam, że lepiej ograniczyć kontakty towarzyskie. Ale całkowicie złamać mnie nie zdołała.
Kiedy skończyłam osiemnaście lat, dosłownie uciekłam spod jej kontroli, wyjeżdżając na studia do innego miasta. Pokłóciłyśmy się wtedy tak bardzo, że przez kilka lat nie utrzymywałyśmy kontaktu. Ale później coś w niej się zmieniło. To ona pierwsza zaproponowała, żebyśmy się pogodziły, i zgodziłam się, ale na własnych warunkach: żadnej kontroli.
Po latach wróciłam w rodzinne strony, bo znalazłam tam pracę, a wynajem mieszkania był tańszy. Choć odnowiłyśmy kontakt, wolałam mieszkać osobno – na wszelki wypadek.
Kilka lat spokojnych relacji z mamą uśpiło moją czujność. Kiedy zaczęła generalny remont swojego mieszkania, bez wahania pozwoliłam jej zamieszkać u mnie na ten czas.
Remont rzeczywiście był konieczny, a jej mieszkanie to kawalerka, więc nie miałaby gdzie się schronić przed kurzem i bałaganem. „Dokąd miałaby pójść, jeśli nie do mnie?” – myślałam.
Początkowo życie z mamą pod jednym dachem nie było uciążliwe. Albo się oswajała, albo usilnie się powstrzymywała.
Z czasem jednak opanowanie jej się wyczerpało i zaczęła okazywać swoją despotyczną naturę. Kupowała jakieś serwetki, przestawiała rzeczy po swojemu. A później sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Zaczęła wymagać, żebym po pracy od razu wracała do domu i nie spędzała zbyt wiele czasu poza nim w weekendy. Twierdziła, że tak będzie jej spokojniej. Powiedziała nawet, że nie powinnam włóczyć się „gdzie popadnie”. Słowem – wszystko jak w dzieciństwie.
Tylko że teraz nie jestem już dzieckiem i nie muszę jej słuchać. Chcę spotkać się z koleżankami? Spotykam się. Chcę iść na randkę? Idę.
Zazwyczaj informuję ją o swoich planach i mówię, że wrócę późno. Ale dostosowywanie się do jej zachcianek to już przesada.
Mama jednak nie potrafi zaakceptować, że jestem dorosłą kobietą. Coraz głośniej wybuchała awanturami z powodu mojego „nieposłuszeństwa”. Przedwczoraj wróciła do swojego starego sposobu manipulacji:
– Jeszcze raz wrócisz po ósmej, to cię nie wpuszczę!
– Ciekawe, jak to zrobisz? – uśmiechnęłam się. – Tutaj nie ma twojego ukochanego łańcuszka.
– Wezwę ślusarza, to mi założy – odpowiedziała.
– A co, że to nie twoje mieszkanie? – zapytałam ostro.
– Ale i nie twoje! – odparowała.
– Umowa najmu jest na moje nazwisko. Z punktu widzenia prawa jesteś tu osobą obcą – wyjaśniłam, dlaczego nie powinna wzywać ślusarza.
Potem powiedziałam jej, jakie będą konsekwencje takich działań. I nie, nie chodziło o błaganie i obietnice podporządkowania się, ale o telefon do właściciela mieszkania albo nawet na policję.
Mama oburzyła się na mój ton i próbowała wzbudzić we mnie poczucie winy. Ale nie czułam się winna. Skoro ona pozwala sobie na takie zagrania, ja mogę odpowiedzieć tym samym.
W końcu oświadczyła, że jeśli jestem taka bezduszna, to wróci do swojego mieszkania, gdzie kurz remontowy z pewnością zrujnuje jej zdrowie.
Nie zatrzymywałam jej, bo miałam już dość codziennych histerii i prób narzucania mi swojego zdania. Nie obchodzi mnie, co ludzie o mnie pomyślą. Niech mnie nawet nazwą złą córką. Przynajmniej oszczędzę sobie nerwów. Poza tym mama sama podjęła taką decyzję.
