– Jeśli już mieszkacie z nami, to powinniście razem z nami dzielić koszty – powiedziała mi synowa. A ja aż usiadłam z wrażenia, bo przecież moja emerytura jest niewielka, skąd miałabym wziąć pieniądze, by na równi z nimi się dokładać? Szczerze mówiąc, propozycja synowej mnie oburzyła, bo przecież nie przeprowadziłam się do nich z własnej woli – to oni sami mnie o to poprosili. Musiałam wszystko opowiedzieć mężowi i poprosić, żeby przysłał mi pieniądze. Gdy mój mąż to usłyszał, natychmiast kazał mi wracać do domu. Jeszcze tego samego dnia wziął sąsiada z samochodem i przyjechał po mnie. Tu nie chodziło o pieniądze – oburzyła go sama forma tego żądania

Z mężem mieszkamy na wsi, mamy gospodarstwo, całe życie ciężko pracowaliśmy: mój mąż jako miejscowy traktorzysta, a ja w fabryce, i dopiero niedawno przeszłam na emeryturę.

Żyliśmy skromnie, ale uczciwie zarabialiśmy na chleb, nigdy nie narzekaliśmy na los i staraliśmy się zrobić wszystko, by nasz syn, Andrzej, miał to, co najlepsze.

Andrzej dorósł, ukończył technikum, a potem przeprowadził się do miasta, gdzie poznał dziewczynę. Cieszyłam się, że syn znalazł swoją drugą połówkę, choć martwiło mnie, jak szybko zmieniały się jego poglądy po poznaniu Anny, jego przyszłej żony.

Anna pochodziła z zamożnej rodziny, miała wykształcenie wyższe, pracowała w biurze i na początku starała się żyć z nami w zgodzie i pokoju, więc pierwsze wrażenie o niej było bardzo dobre: była uprzejma, grzeczna i serdeczna. Z czasem jednak zauważyłam, że synowa zbyt często pyta o wartość naszego majątku.

Anna interesowała się tym, ile wart jest nasz dom, ile mamy ziemi, ile zwierząt w gospodarstwie, a nawet ile kosztuje nasze stare wyposażenie rolnicze.

Początkowo sądziłam, że to zwykła ciekawość, ale z czasem zaczęło mnie to niepokoić, bo nie rozumiałam, dlaczego młoda dziewczyna z miasta interesuje się takimi rzeczami. Mimo to starałam się nie zwracać na to uwagi, by nie psuć relacji z synową.

Jednak im bardziej Anna stawała się częścią naszego życia, tym wyraźniej widziałam, że interesuje ją nie tylko wartość majątku, ale i wszystko, co moglibyśmy im dać. Synowa mówiła o tym spokojnie, jakby przypadkiem zaczynała rozmowy na te tematy, ale coraz bardziej mi się to nie podobało. Anna przyjeżdżała na wieś głównie po to, by zabrać coś do miasta, a przy okazji pytała, ile co kosztuje. Może to były drobiazgi, ale zaczęły się kumulować.

Kiedy urodził się wnuk, Michał, synowa od razu chciała wrócić do pracy, więc zaczęła rozmowę o tym, że młodym potrzebna jest pomoc. Niani nie brali pod uwagę, bo nie chcieli, by dziecko wychowywała obca osoba.

I wtedy synowa z synem zaczęli mnie prosić, bym przeprowadziła się do nich i zajęła się dzieckiem, mówiąc, że nikt lepiej nie zaopiekuje się wnukiem niż babcia.

– Mamo, będziemy ci bardzo wdzięczni, jeśli przyjedziesz do nas na rok lub dwa – powiedział Andrzej. – Wiesz, że z Anną nie możemy pogodzić pracy z opieką nad Michałem.

Skonsultowałam się z mężem i zgodziłam się, choć nie chciałam opuszczać rodzinnego domu. Ale zdecydowałam, że wnuk mnie potrzebuje, więc spakowałam rzeczy i przeprowadziłam się do syna do miasta.

Na początku wszystko układało się dobrze. Pomagałam przy Michałku, a Anna była mi bardzo wdzięczna za pomoc. Jednak po kilku tygodniach synowa wyszła z nietypową propozycją.

– Mamo, skoro już z nami mieszkasz, to podzielmy koszty. Wiesz, że my z Andrzejem pracujemy i to dodatkowe obciążenie dla naszego budżetu – powiedziała Anna, gdy piłyśmy herbatę w kuchni.

Słowa synowej mnie zszokowały. Moja emerytura jest niewielka, nie planowałam dodatkowych wydatków. Poza tym, gdybym mieszkała w domu, wszystko miałabym swoje i nie musiałabym wydawać pieniędzy na jedzenie.

Było mi przykro to usłyszeć, ale zgodziłam się, choć nie byłam pewna słuszności tej decyzji.

Miesiąc tak przeżyliśmy, a sytuacja tylko się pogorszyła, bo zaczęło mi brakować pieniędzy. Młodzi kupowali drogie produkty, na które musiałam się składać, choć spokojnie mogłabym się bez nich obejść. Musiałam powiedzieć o wszystkim mężowi i poprosić, by przesłał mi pieniądze.

Mój mąż, gdy to usłyszał, kazał mi natychmiast wracać do domu. Jeszcze tego samego dnia przyjechał z sąsiadem i samochodem, by mnie zabrać. Tu nie chodziło o pieniądze – oburzyła go sama propozycja synowej.

Za namową męża wróciłam na wieś i znowu zaczęłam żyć swoim normalnym życiem. Syn się na mnie obraził, bo nie do końca zrozumiał mój postępek. Podejrzewam, że nic nie wiedział o pieniądzach i że to była inicjatywa synowej.

Nie mam do nich żalu. Jak każda matka chciałam, żeby moim dzieciom było dobrze i żeby byli szczęśliwi, nawet jeśli oznaczało to życie kosztem siebie. Ale dzielenie wydatków na pół – to już przesada.

A wy, co o tym myślicie? Kto miał rację – ja czy synowa?

Spread the love