Wyszłam za mąż za rozwiedzionego mężczyznę, który miał już dwoje dzieci. Nigdy bym nie pomyślała, że stanie się to dla nas tak dużym problemem

Wyszłam za mąż za rozwodnika. Już od trzech lat mieszkał sam. W tamtym małżeństwie zostało dwoje dzieci. Żona nie pozwalała mu się z nimi widywać, alimenty płacił regularnie.

Była żona też ma rodzinę. Rozwiedli się banalnie i prosto: żona spotkała swoją pierwszą miłość, zakochała się i tyle. Rozwód, skandal, życie osobno. Była żona wyskoczyła za mąż za swoją miłość, urodziła mu też dzieci.

Pobraliśmy się cicho, mamy już dwoje dzieci w wieku 4 i 3 lat. Wszystko byłoby w porządku, ale niedawno była żona mojego męża przywiozła ich wspólne dzieci do nas. Po prostu przywiozła i zostawiła.

Nastolatki robią, co chcą, nie słuchają matki ani ojczyma. Córka znika u koleżanek, nie chce chodzić do szkoły, syn – milczek, też odmawia nauki.

Chociaż oboje nie są głupi. W sumie przywiozła ich do nas i zostawiła na progu. Mężowi powiedziała: „Jesteś ojcem, więc wyprostuj im mózgi, a ja nie mam na to siły”.

Tylko otworzyliśmy usta. Ale co robić? Zabraliśmy oboje.

Spokojne życie się skończyło. Ojca nie szanują. Córka jest niegrzeczna, mówi, że on jest dla niej nikim i że ich porzucił dla innej kobiety. Bo matka tak powiedziała. A na matkę są obrażeni – wyrzuciła ich jak niepotrzebnych.

Wyobraź sobie – córka zezłościła się na mnie i pojechała do matki. A ta na nią nakrzyczała i przywiozła z powrotem. Tak to jest. Okazuje się, że dzieci nikomu nie wierzą, wszystkich uważają za zdrajców. Szkoda mi ich oczywiście, ale tak żyć po prostu nie da się.

Chłopak chodzi do szkoły dla formalności – na lekcjach nie odpowiada, nic nie robi. Po prostu tępo siedzi. Psycholog z nim pracuje, ale na razie bez skutku. Dziewczynkę też próbowaliśmy zapisać – jest niegrzeczna na sesjach. Mąż próbował ją nastraszyć, że odda ją do domu dziecka, a ona się ucieszyła.

Mówi: „Oddawaj, czego jeszcze można się po tobie, zdrajco, spodziewać?” Porozmawiałam z mężem, żeby tak więcej nie robił. Przecież to są dzieci. Dzieci, które po prostu zostały porzucone. I nie da się im wpoić, że tata zawsze chciał z nimi być, a matka nie pozwalała – nie wierzą. Nikomu nie wierzą. Psycholog mówi, żeby tylko czekać.

Czekać, cierpieć, nie prowokować i ciągle próbować do nich dotrzeć. Prędzej czy później, mówi, ten protest się skończy.

Nie wierzę. Już pół roku żyję w tym piekle. Boję się, że krzywdzą moje dzieci.

Córka niedawno się rozkrzyczała, powiedziałam jej: „Jak możesz być tak niewdzięczna? Przecież was piorę, sprzątam, gotuję!” A ona się zaśmiała i następnym razem wszystko sama zrobiła od sprzątania po gotowanie. Pochwaliłam ją, mówię: „Jaka z ciebie mądra, wszystko umiesz. Może byś mi pomagała w domu?”

A ona na to: „Chciałam ci pokazać, że i bez ciebie wszystko umiem. Możesz zabierać swoje dzieci i wynosić się stąd. Bez ciebie będzie nam lepiej żyć”.

I co z nimi po tym zrobić? Kradną pieniądze, 10-20 złotych ciągle znika. Nawet nie ukrywają, mówią: „Szkoda ci? Zbiedniejesz czy co?”

Nie wiem, co robić. I mąż traci cierpliwość. A dzieci nie wyrzucisz. Przecież nie są winne w problemach dorosłych. Tylko boję się, że zejdą na złą drogę. W pewnym stopniu czuję się winna.

Spread the love