Mąż niedawno wrócił późno z pracy i oznajmił mi, że jest bardzo zmęczony dojazdami do pracy, bo wstaje o 5 rano, a kładzie się spać o 22. – Wynajmę sobie osobne mieszkanie, bardzo podoba mi się życie w Warszawie. Zaczęłam go przekonywać, że to nie jest wyjście, wiele rodzin się przez to rozpada, ale Andrzej nie chciał mnie słuchać i od razu zadzwonił do agenta nieruchomości
– Nawet nie myśl się na to zgodzić, bo na coś takiego zamężna kobieta w ogóle nie może pozwolić! – mówią zgodnie wszystkie przyjaciółki znajomej Wiktorii. – Jeśli na to przystaniesz, to będzie początek końca! Rodzina powinna mieszkać razem, kropka, i nie ma innej opcji.
Wiktoria jest w małżeństwie już prawie 8 lat, ma dwoje dzieci: syna w drugiej klasie oraz pięcioletnią córkę, a jej mąż dobrze zarabia, bo pracuje na dobrej posadzie. Ma także świetnych rodziców, którzy zawsze rozumieją i pomagają, jak tylko mogą.
Przed narodzinami drugiego dziecka Wiktoria z mężem przeprowadzili się z małej kawalerki w stolicy do trzypokojowego mieszkania, które znajduje się niedaleko stolicy, z bardzo ładnym remontem i nowoczesną kuchnią.
Wiktoria nadal nie wierzy w swoje szczęście. W kawalerce było ciasno i niewygodnie, nawet z jednym dzieckiem.
Dlatego kupili trzypokojowe mieszkanie – choć trochę oddalone od stolicy, jest bardzo wygodne i przestronne dla dwóch dzieci, a miejsca wystarcza dla wszystkich.
Jest tu czyste powietrze, zielone miasteczko, przyjaźni i uśmiechnięci ludzie, nowy budynek, dobrzy i spokojni sąsiedzi, z którymi zdążyli się zaprzyjaźnić.
Wszystko w mieście jest w zasięgu spaceru: przychodnia, przedszkole, plaża, park, centrum handlowe, dom kultury, klub dla dzieci.
Dzieci od pierwszej klasy samodzielnie poruszają się po mieście, bawią się na podwórku z przyjaciółmi, chodzą do siebie w odwiedziny, jak za dawnych dobrych czasów, i nikt specjalnie się o nie nie martwi, bo wszędzie jest spokojnie i cicho.
– A ja jeszcze znalazłam pracę niemal w sąsiednim budynku! – chwali się Wiktoria wszystkim. – Nie jest to stołeczna pensja, oczywiście, ale za to mam świetny grafik, praca jest lekka i blisko. Cudo! To bardzo duży plus.
Teraz Wiktoria jest bardzo szczęśliwa, że przeprowadziła się do małego miasteczka, i już przekonała rodziców, aby przeprowadzili się bliżej.
Oddychać świeżym powietrzem, budzić się w ciszy przy śpiewie ptaków, być bliżej swoich wnuków, spędzać czas z rodziną. Rodzice również przyjęli to z entuzjazmem i szybko zajmują się wymianą mieszkania.
W tym wszystkim jest tylko jeden minus – mąż Wiktorii musi dojeżdżać do pracy aż do stolicy, co jest naprawdę daleko.
Kiedy się przeprowadzali, wszystko wydawało się mniej ponure. Takich korków na drodze, jakie są teraz, jakoś nie było, i na początku mąż jeździł nawet swoim samochodem.
Ale z czasem, z każdym rokiem sytuacja się pogarszała. Mąż Wiktorii już dawno przesiadł się na transport publiczny.
O szóstej rano Andrzej wsiada do autobusu, potem jedzie metrem z jedną przesiadką, a na końcu albo cztery przystanki autobusem, albo 20 minut pieszo – i jest na miejscu, w swojej pracy.
Z pracy do domu trzeba dojeżdżać prawie dwie godziny z hakiem. A wieczorem, po ciężkim dniu pracy, znów te same dwie godziny – w przeciwnym kierunku.
– Tak jeździ całe miasto! – mówi smutno sama Wiktoria. – Wszyscy, którym nie udało się znaleźć pracy tutaj, a pracują w stolicy, muszą wstawać o szóstej rano, a wracać do domu późnym wieczorem. Ale co zrobić? Praca jest teraz potrzebna, bo ceny są coraz wyższe, a czasy bardzo trudne dla wszystkich.
Ale spróbuj tak żyć – to naprawdę ciężkie. Zmęczenie się kumuluje, lata mijają, urlop już nie pomaga, wiek depcze po piętach, a wiadomo, że będzie tylko gorzej.
I pewnego dnia Andrzej po prostu spokojnie powiedział, że ma już tego dość.
Nie ma już siły jeździć niemal codziennie. Jednocześnie nie chce zmieniać pracy, bo takiej więcej nie znajdzie. W wieku czterdziestu lat nie jest już tak łatwo znaleźć nową pracę. W swojej firmie ma dobrą opinię, praca jest interesująca, a pensja również dobra. Zostawić teraz dobrą pracę z dobrą pensją byłoby po prostu bardzo nierozsądne.
Obecnie Andrzej widzi tylko jedno rozwiązanie – wynająć mieszkanie blisko pracy i mieszkać tam od poniedziałku do piątku, wracając do domu na weekendy. Nie chce nawet słyszeć o dalszym dojeżdżaniu.
Na wszystkie zarzuty i próby przekonania odpowiada jednym argumentem – pojeździj tak chociaż tydzień, a potem zobaczymy, co powiesz.
Wiktoria jest oczywiście bardzo zmartwiona tą sytuacją i w ogóle nie wie, co robić.
– Zostawić urządzoną już kawalerkę, w której każde dziecko ma swój pokój, świetne szkoły, przedszkola i zajęcia dodatkowe, pracę, zabrać dzieci z ich środowiska – i jechać za mężem do stolicy, do wynajętego małego mieszkania, gdzie nie wiadomo, jak będzie z przychodnią czy szkołą? – mówi smutno Wiktoria. – A co z przedszkolem? Tak trudno było je załatwić, dopiero zaczęli chodzić w miarę regularnie – a teraz znowu mieliby siedzieć w domu? A rodzice – po co wtedy przeprowadzają się do naszego miasteczka, skoro wnuki jadą do stolicy? Ta cała idea wydaje mi się kompletnie bez sensu. Jak można tak po prostu zabrać rodzinę z dobrego miejsca tylko dlatego, że się tak po prostu zachciało, ot, dla pracy. Całe miasto tak jeździ, a on się męczy. Dla rodziny, dla dzieci mógłby przecież trochę odpuścić, prawda?
Chociaż, prawdopodobnie, kto tak nie jeździł latami – ten tego nie zrozumie. Takie decyzje też nie są podejmowane z łatwego życia.
Andrzej, który praktycznie sam utrzymuje całą swoją rodzinę, bo jego żona ma małą pensję, ma prawo choćby do odpoczynku? Przyjść do domu prawie o siódmej wieczorem, spokojnie zjeść kolację, obejrzeć telewizję, przejrzeć internet? I rano wstać nie o szóstej, a o ósmej, a może i później.
Puścić męża samego do stolicy, niech wynajmuje tam mieszkanie i robi, co chce? – wszyscy wokół mówią, że to początek końca ich życia rodzinnego. Dwa dni na pięć – to nie jest rodzina.
Ile tak wytrzymają? Rok, dwa? Rozwód, zapewne, w takich przypadkach to tylko kwestia czasu.
Ale Andrzej nie chce słyszeć o żadnych kompromisach.
– Wynajmę mieszkanie – mówi – a wy róbcie, jak chcecie. Dołączycie – będę się cieszył. Nie – to będę przyjeżdżać na weekendy do domu, innego rozwiązania nie przyjmuję, jestem zmęczony, już dawno niemłody, ciężko mi sobie z tym wszystkim radzić. Ale na pewno nie będę już żył w busach.
Teraz Wiktoria nawet nie wie, jak postąpić właściwie. Uciekać za mężem, czy mieć dobre i spokojne życie z rodzicami w małym miasteczku? Która decyzja będzie właściwa, żeby dobrze żyć i zachować rodzinę?
