Przyjaciółki wyśmiały mojego chłopaka, ponieważ przynosi ze sobą jedzenie od mamy w pojemnikach

W zeszłym roku poznałam bardzo miłego, sympatycznego chłopaka. Był dla mnie dobry, troszczył się o mnie, więc nawiązaliśmy romantyczną relację. Mieszkam już sama w wynajmowanym mieszkaniu, a on nadal ze swoimi rodzicami. Kiedy nasz związek stał się bliższy, widywaliśmy się głównie u mnie w domu.

Był jednak jeden moment, który mnie irytował. Jesteśmy młodzi, aktywni, więc często spacerujemy, chodzimy do kawiarni, kina, na koncerty i tym podobne. Kiedy na koniec trzeba zapłacić rachunek, dzielimy go na pół: on płaci tylko za siebie. Ale gdy potem wracamy do mnie na noc, to jemy kolację i śniadanie z moich produktów, kupionych wyłącznie za moje pieniądze.

Rozumiecie, że zdrowy, dorosły chłopak je dużo. Biorąc pod uwagę, że zostawał u mnie coraz częściej, praktycznie codziennie, zapasy jedzenia szybko się kurczyły. A my już nawet poznaliśmy naszych rodziców, więc związek jest poważny, wszystko zmierza ku wspólnemu życiu. Dlatego z czasem coraz bardziej mnie ta sytuacja drażniła.

Najpierw postanowiłam zapytać o radę przyjaciółki. Wszystkie zapewniły, że to normalne pragnienie, aby mój ukochany kupował produkty, jeśli planuje u mnie zostawać. Kiedy więc zrozumiałam, że w takiej prośbie nie ma nic złego, zdecydowałam się w końcu poruszyć ten temat. Być może sam nie wpadł na to, bo jest trochę roztargniony.

Rozmowa przebiegła dobrze, Michał przyznał, że w normalnych związkach tak powinno być. Przeprosił mnie, że sam nie domyślił się i musiałam o tym mówić. Obiecał, że na pewno się poprawi.

Minęło kilka dni po tej rozmowie, otrzymałam wiadomość od ukochanego, że dzisiaj on zajmie się naszą kolacją. Bardzo się ucieszyłam, nie mogłam doczekać się wieczoru. Wszystko posprzątałam, stworzyłam romantyczną atmosferę, zapaliłam świece, nawet specjalnie kupiłam męski fartuch kuchenny. Wyobrażałam sobie, że jak w romantycznych filmach, przyjdzie z zakupami, sam przygotuje nam pyszną kolację (oczywiście nie bez mojej pomocy).

Och, cóż za niespodzianka mnie czekała! Michał przyszedł nie z produktami do przygotowania kolacji. Przyniósł jedzenie ze sobą w pojemnikach. Nie z restauracji, ale przygotowane przez jego mamę: ziemniaki z kotletami, barszczyk. Wszystko było oczywiście smaczne. Po prostu wyobrażałam to sobie zupełnie inaczej…

Po kolacji i śniadaniu zostało tylko trochę ziemniaków. Michał zebrał je z powrotem do pojemnika i zabrał do domu. Tak było kilka razy: przynosił z domu jedzenie, a resztki rano zawsze pakował ze sobą.

Jeśli chodzi o zakupy, to nadal nic nie kupuje. Zamiast tego przynosi jedzenie od mamy. Ale robi to co drugi raz: jednego dnia przychodzi bez produktów, następnego dnia przynosi swoje pojemniki.

Chociaż bardzo mnie to irytowało, miałam nadzieję się przyzwyczaić. Ale wszyscy znajomi naśmiewali się, bo nikt czegoś takiego jeszcze nie widział. Fantazjowali na ten temat, żartowali, że po ślubie jego mama będzie co drugi dzień do nas przychodzić gospodarować – gotować, a może i sprzątać, prać. Żarty żartami… Ale naprawdę, czy jego mama uważa taką sytuację za normalną?

Dlatego ponownie delikatnie wróciłam do tego tematu. Zaczęłam proponować, żebyśmy razem poszli na zakupy po produkty na pyszną romantyczną kolację, przecież to zbliża zakochanych. Michał chętnie się zgodził, ale w sklepie zaznaczył, że za produkty dzisiaj nie zapłaci, bo ostatnio przyniósł jedzenie i teraz kolej na mnie.

W gotowaniu też mi nie pomógł, bo znów – nie jego kolej!

Co mam z tym zrobić? I czy w ogóle coś robić?

Bo jestem zagubiona… Pogodzić się czy uciekać?

Spread the love