Kiedy pierwszy raz przyszłam w gości do teściów, mój mąż powiedział, że będzie to skromna uroczystość, ale stół uginał się jak na weselu
Mój mąż, Paweł, waży teraz 114 kilogramów przy wzroście 180 centymetrów. W zasadzie, kiedy poznaliśmy się pięć lat temu, ważył mniej więcej tyle samo. Chociaż zazwyczaj tacy mężczyźni mnie nie przyciągali, Paweł zdołał mnie oczarować, a do tego miał dobrą pracę. Byłam przekonana, że uda mi się go zmienić – zachęcę do wspólnego uprawiania sportu, zmotywuję – ale nie wyszło tak, jak sobie to wyobrażałam.
Kiedy pierwszy raz przyszłam do Pawła w gości, zrozumiałam, że w ich rodzinie wszyscy uwielbiają dobrze zjeść. Siostra mojego przyszłego męża miała urodziny, ale Paweł zapewnił, że nie planują żadnej wielkiej imprezy.
Byłam więc zdumiona, kiedy weszłam i zobaczyłam stół zastawiony jak na duże wesele: gorące i zimne przystawki, przeróżne sałatki i ciasta. Pomyślałam od razu, że połowa jedzenia się zmarnuje.
Ale nie! Dania znikały w zastraszającym tempie. Rodzice Pawła też nie należą do najszczuplejszych. Ojciec pracuje jako kierownik magazynu produktów spożywczych, a matka w kawiarni. Siostra też jest krąglejsza. Nikt przy stole nie rozmawiał, tylko pochłaniali jedzenie w ogromnych ilościach, a mnie co chwilę próbowali czymś poczęstować, choć nie przywykłam do namawiania.
Rozmowy w tej rodzinie kręciły się głównie wokół jedzenia, a kiedy planowaliśmy ślub, przyszła teściowa najbardziej martwiła się o to, czy będę dobrze karmić jej synka. Z grzeczności przyjmowałam przepisy i udawałam, że słucham jej rad, ale zaraz po powrocie wyrzucałam te notatki.
W tym czasie mieszkaliśmy już razem, więc zaczęłam zmieniać dietę Pawła. Wyeliminowałam niezdrowe sosy, a porcje stopniowo zmniejszałam.
Po ślubie prosiłam męża, żeby jadł mniej, bo planowaliśmy dziecko, a ja tłumaczyłam, że chcę, aby nasze dzieci były zdrowe. Paweł na ogół zgadzał się z moimi argumentami, ale jego zapał szybko wygasł. Po tym, jak zaszłam w ciążę, wrócił do starych nawyków i zaczął nocami wyjadać zapasy z lodówki. Cieszyło mnie tylko to, że jego rodzice mieszkali daleko.
Niestety, po narodzinach córki, za radą rodziny Pawła, kupiliśmy mieszkanie w nowym budownictwie, 10 minut piechotą od domu teściów. I wtedy stało się to, czego się obawiałam. Siedzimy razem przy stole, Paweł je to, co ja – lekkie i zdrowe dania – a potem biegnie w odwiedziny do mamy.
Ile już było rozmów na ten temat! Ogólnie żyje nam się dobrze, ale kłócimy się głównie o jedzenie. Pytam Pawła, czy naprawdę tak trudno zrezygnować ze słodyczy i tłustych potraw dla zgody i spokoju w rodzinie? Obiecuje poprawę, ale widzę, że po miesiącu nic się nie zmienia, więc jestem przekonana, że dalej będzie biegał do matki, tylko w tajemnicy. Nie wiem, co robić, zaczynam myśleć o rozwodzie. To mnie przygnębia, szczególnie ta jego nieuczciwość. Nie wiem, jak dalej mamy żyć.
