Cicho spakowała rzeczy i pojechała do mamy
– Tak, dlaczego twoja córka jest do ciebie podobna! – wykrzyknął Ferdysz, smutnie pokiwając głową.
– To źle? – zapytała Janka. – Dlaczego nie może być podobna do własnej matki?
– Nie, no jasne, – Ferdysz ospale machnął ręką, – ty jesteś matką. A dlaczego ona nie jest do mnie podobna?
– Co ty wymyśliłeś pijanymi oczami? – Janka nie mogła się oburzyć. – Dwunastoletnia córka! Co teraz zrobiłeś?
– A co ja zrobiłem? – zdziwił się Ferdysz.
Jego stan nie pozwalał mu teraz zrozumieć, kiedy Janka poszła zupełnie w innym kierunku.
– Ferdziu! – powiedziała stanowczo Janka. – Zawsze ci wierzyłam! A Milena to właśnie twoja córka!
– Moja-moja, – kiwnął głową, – dlaczego ona jest do ciebie podobna? Może lepiej byś wyszła z kimś, żeby córka wcale nie była do ciebie podobna? A? Gdyby była podobna do przypadkowego młodzieńca, to i lepiej by było!
Ferdysz otrzymał klapsa, ale pytanie już zostało zadane. A jaką klaps mógłby otrzymać słaby kobieta zdrowemu mężczyźnie? Nie, dała go, jak mogła, ale efekt – zero. Ferdysz jej nawet nie poczuł.
– Ty jesteś jak kserokopiarka, – powiedział z irytacją. – Wyprodukowałaś swoją kopię. Słuchaj, może to u ciebie, jak w telewizji mówili, no, zapłodnienie bez mężczyzny było?
– Ferdziu, teraz wezmę wałek i będziesz opowiadać o zapłodnieniu urzędnikowi medycznemu! – wkurzyła się Janka.
– No i co z tego. No i do diabła z nią! – powiedział zrezygnowany.
Janka uspokoiła się po takim nastroju męża, usiadła z nim przy stole:
– Ferdynku, co się stało? – stuknęła paznokciem w butelkę. – Może nie powinieneś pić? Jesteś u mnie taki smutny!
– Skąd mam się cieszyć? – spojrzał na żonę mętnym wzrokiem. – Z tego, że mam córkę – straszną czy…?
Janka odskoczyła jakby ciosom! Nie tylko się wycofała, ale i podskoczyła!
– Ferdziu, czy jesteś w swoim zdrowiu? – krzyknęła.
– Janka, przecież nie jestem ślepy! – zmęczonym ruchem dłoni pocierając twarz. – Im dalej, tym gorzej!
– Poczekaj, – Janka podniosła cały rozmowę do głowy. – Chcesz powiedzieć, że córka jest straszna czy… a ona jest w całości we mnie, – zrobiła wieloznaczną pauzę. – To znaczy, że ja też…
– Właśnie pytam, skoro moja żona jest straszna, dlaczego córka jest do ciebie podobna? Czy nie mogła być do mnie podobna? A może do babć i dziadków! Dlaczego do ciebie?
– Ferdziu, już dopiliłeś się do szaleństwa! – zła, powiedziała Janka. – Rzuć to, następnym razem się nie powstrzymam, a patelnia u mnie na kuchence jest prawie ciągle! Tam nie będziesz potrzebował urzędnika medycznego, a patolog!
– Mówię – do diabła z nią! Jakie życie! Żona – straszna! Córka poszła w jej ślady! Wstrętne, rozumiesz?
– Ferdziu, bardzo mam nadzieję, że to brednie słychać po pijanemu, – powiedziała Janka, ściskając i rozciskając pięści.
– Tak, ile tam wypiłem, – odparł, odmachując ręką, – sto gram, no, sto pięćdziesiąt?
– Dobrze, – wypowiedziała, a może zasarknęła Janka. – I od kiedy uważasz mnie za straszną? Od kiedy?
– Zawsze! – opuścił głowę na klatkę piersiową i zaczepił.
Janka widziała oczywiście jeszcze dwie butelki pod stołem, zrozumiała, że mąż się napił, że sam tego nie zauważył. Ale przecież nie bez powodu mówi się, że pijany ma język, a trzeźwy umysł.
Stała przed nią dylemat:
„Czy teraz obudzić i wyjaśniać sprawy, czy poczekać, aż się przesypie, a potem przeprowadzić przesłuchanie z zamiłowaniem?”
Postanowiła poczekać, bo pijanemu niewiele można wyciągnąć, a po wszystkim trzeźwy nie odpuści.
***
Według wszystkich kanonów małżeństwo Janki i Ferdysza było dobre. Trzynaście lat przeżyli spokojnie, urodzili córkę i wychowywali ją według własnego zrozumienia.
A właściwie to była przeciętna rodzina z małego miasteczka, takich rozrzuconych po naszej wielkiej ojczyźnie bez liku.
Oboje pracowali, razem prowadzili gospodarstwo domowe. Ferdysz, jak to bywa, przyjmował klientów w piątki i w weekendy, za co był krytykowany przez żonę, kiedy był zmęczony.
A on na nią krzyczał za opóźniony obiad lub przesolone zupy.
Nie było mowy o żadnych zdradach, nie było wielkich skandali. Nawet trzy remonty przetrwali bez większych wstrząsów.
– Ola, rozumiem, że nasza rodzina nie jest pokazowa, – mówiła Janka do przyjaciółki, – ale jaki sens rzucać się w niebo, jeśli nie ma skrzydeł? Nie skaczesz wyżej głowy, a cierpienie z powodu chęci lepszego życia zepsuje ci całe życie!
– Wszyscy tak żyją, – zgadzała się przyjaciółka. – Przecież nie jesteśmy w telewizji, żeby u nas takie dramaty się działy. U nas z Borysem mniej więcej równo wychodzi. Przecież nie jesteśmy bohaterami serialu.
– Nie, czasami chce się czegoś takiego, – lekko się uśmiechnęła Janka. – Romantyczności czy coś, albo żeby serce się zażmękło od czułości. Ale gdy pomyślę, że mój Ferdysz będzie się zaśladować, to potem będę musiała przypominać sobie, że czuł się źle, kiedy wszystko przygotowywał.
– To ty o płatkach róż? – uśmiechnęła się Olga.
– Aha, – skinęła głową Janka. – On wtedy zasypał pół mieszkania płatkami, a potem przez trzy dni zamiataliśmy je spod szaf i kanap. Romantycznie, oczywiście, ale tyle sprzątania, że no do diabła…
Ale w dużym rachunku Janka była zadowolona ze swojej rodziny.
A Ferdysz…
W świetle jego pijackich wyznań stało się jasne, że nie jest bardzo zadowolony. Ani z rodziną, ani z żoną, ani z córką. Ale iść nie spieszył się. A wygadał się, jak się mówi, nie z własnej woli, ale upojony pijaństwem językiem poruszonym.
Poza tym niewiele w życiu cieszył się. Nie, nie składał pretensji do wyższych sił czy przypadkowych ludzi. Tak naprawdę nie kłócił się z nikim. Po prostu życie tak się ułożyło. Dziwnie się ułożyło, według pozostałych oznak.
Ferdysz nigdy nie był gwiazdą. I Bóg go na głowie nie pocałował. Jeśli można tak o człowieku powiedzieć, to był wszędzie i wszędzie przeciętnością.
Urodził się trzecim synem z pięciorga dzieci. Dlatego miłość i troska mu się trafiły, dopóki kolejny brat nie dojrzał.
Nosząc ubrania starszych, Rafał musiał je nosić schludnie, żeby młodsi mieli coś.
W przedszkolu, w głośnej grupie chłopców, zawsze był na uboczu lub z tyłu. W szkole nie błyszczał intelektem, nie przyłączał się do grup. Nie interesował się niczym szczególnym, ani kulturalno-rozrywkowym nie uczestniczył.
Skończył szkołę na średnich ocenach. I przyjaciół nie miał, a o kolegach z klasy wolał zapomnieć, kiedy otrzymał świadectwo.
Ta sama historia była w uczelni, którą ukończył z trudem.
Poszedł pracować w kierunku, ale tam też nie błyszczał. Był pracowitą “konia roboczego”, który jedzie tam, gdzie go skierują.
Życie osobiste, które w młodości zdrowy rozsądek topił górskie monety, jakoś mijało się z nim. Do dwudziestu sześciu lat spotykał się tylko z jedną dziewczyną.
Ale relacje utknęły w martwym punkcie, kiedy zaczęła wymagać znacznie więcej, niż mógł dać.
A potem spotkał Jankę.
– Czy naprawdę ją kochasz? – zapytał kolega Ferdysza. – Trzech miesięcy nie spotykaliście się, a już urząd stanu cywilnego.
– A to ma jakieś znaczenie? – odpowiedział Ferdysz obojętnie. – U ciebie każda tydzień nowe damy serca, a ja muszę sobie życie zorganizować!
– Ferdziu, można przecież znaleźć lepszą, – żartobliwie powiedział Krzysiek. – Janka to naprawdę nie jest szczyt marzeń!
– Jeśli będę szukał twojego szczytu marzeń, to w ogóle się nie ożenię! Poza tym te szczyty zazwyczaj mają wymagania, a Jance od mnie, no, oprócz mnie, w ogóle nic nie potrzeba!
– Przyjacielu, co to za rozmowa? – niezadowolony pokręcił głową Krzysiek. – Rzucać się na coś, co nikomu się nie spodobało… Przecież nie jesteś psem, który na resztki spada!
– Słuchaj, mówisz, jakby miał kolejkę dziewczyn przed drzwiami! I tylko marzą, żebym został ich mężem! – mruknął Ferdysz. – Ona przynajmniej się zgodziła, a to już coś!
– Twardzik z Borodina, – wyraził swoje zdanie o Jance kolega. – W głodny rok nie wejdzie jej w usta!
– O gustach się nie dyskutuje, – powiedział Ferdysz.
– Ferdziu, przyjacielu, no, nie trzeba! – poprosił Krzysiek. – Przecież sam widzisz, że Janka jest twoja, no, bardzo nie bardzo! Może nie powinieneś rzucać się na coś, co sam cię dolega? Ja nigdy nie przestaję szukać! Zawsze można znaleźć lepszą!
– Tak, chodź! – złościł się Ferdysz. – I na wesele cię nie zaproszę!
A Ferdysz się złościł, ponieważ zgadzał się z Krzyśkiem. Ale nie miał popularności wśród płci przeciwnej. Jak na rzecz patrzyli na niego. A Janka była jedyną, która spojrzała na niego jako na mężczyznę.
I tutaj też pojawia się pytanie, kto kogo wybrał. Być może, a raczej najprawdopodobniej, po prostu się znaleźli!
Jak się znaleźli, tak żyli, dopóki nie wtrącił się prawdomówny pijak!
***
Po około półtorej godziny, gdy Janka zostawiła męża śpiącego w kuchni, usłyszała huk upadającej butelki.
– Nie zginąłeś, mam nadzieję, że przynajmniej się poskoliłeś, – mruknęła, kierując się do kuchennego zaplecza.
Wysłała córkę do matki, żeby nie stała się świadkiem finału iskierkowych wyznań ojca.
A wyznania, Janka była sto procent pewna, że z niego wyciągnie!
– Nic mi nie chcesz powiedzieć? – zapytała, zatrzymując się na progu.
– Czemu od razu zaczynasz? – zgrzyknął Ferdysz, starając się opanować sytuację. – Mam dzień wolny, mam prawo!
– Może najpierw się napijesz do karku, – powiedziała ze złością, – garbaty nikogo nie naprawi!
– Ojej, dobrze, – Ferdysz machnął ręką. – Idź, dokąd szłaś!
– Co, kochanie, pamięć ci zawodzi? – zapytała Janka. – A mi i przypomnieć nie trudno! Ty tutaj, zanim się wyłączyłeś, powiedziałeś mi, że nas z córką uważasz za strasznych! Potwierdzisz czy zaprzeczysz?
Ferdysz wstał, pocierając poobijaną bok:
– Słuchaj, czego teraz ode mnie potrzebujesz? Nie pamiętam czegoś takiego! To ci się pijanemu wydawało!
– Ferdziu, piłeś! A jeszcze mówisz z językiem! Jak mam się do tego odnieść?
– Odnieś się gdzieś indziej, – powiedział, marszcząc się, – nie przeszkadzaj mi żyć!
Próbował przejść, ale Janka go powstrzymała, chwytając za rękaw. A chwytając, obróciła twarz do siebie:
– Przyznawaj się! Naprawdę uważasz, że my z córką jesteśmy straszni? – ton jej żądający sprawił, że Ferdysz się wstydził. Ale zebrał siły i bezczelnie powiedział:
– Tak! I co z tego?
– Serio? – Janka połknęła ślinę.
– Co chcesz ode mnie? – próbował się uwolnić. – No, uważam, że jesteś straszna! I tak, córka jest w tobie! No i co z tego?
– Ferdziu, czy w ogóle jesteś normalny? – Janka puściła rękaw, ponieważ była oszołomiona. – Mamy rodzinę! Przeżyliśmy trzynaście lat. Córka, Milena, ma dwanaście lat. A ty tu coś takiego mówisz!
– I co? – Ferdysz mógł odejść, ale wolał zostać. – No i co z tego, że was nie uważam za piękne? Po co ci ta informacja? Czy łatwiej ci się teraz?
– Nie, nie stało się, – powiedziała Janka, głosem przygnębionym. – Po prostu nie rozumiem, jeśli uważasz mnie za straszną, to dlaczego się na mnie ożeniłeś, po co tworzyć rodzinę, po co mieć córkę?
– Twoja rodzina nam się nie podoba? – zapytał Ferdysz. – Normalnie żyjemy, nie gorzej niż inni. A to, co uważam, to moje osobiste zdanie i w żaden sposób nie odnosi się na was z Mileną!
– Ferdziu, ale to przecież nienormalne! – w oczach Janki były łzy. – Czy to prawda, że my dla ciebie jesteśmy straszni?
– Przyczepiłaś się! – wykrzyknął Ferdysz. – Czy naprawdę potrzebujesz rodziny czy mnie? No, uważam, że jesteście strasznie brzydki, więc nie zamierzam opuszczać rodziny!
Będziemy żyć, jak żyliśmy. Po prostu nie wchodź do mnie, kiedy odpoczywam!
I odsunął płaczącą Jankę na bok i poszedł do sypialni, skąd przez minutę dochodził donośny chrap.
Do północy Janka siedziała w kuchni. Myślała o wszystkim. Potem cicho spakowała rzeczy i pojechała do mamy, gdzie nocowała Milena.
Chciała zachować rodzinę, ale z taką prawdą żadnej rodziny nie da się utrzymać. Nie, to nie to, że nie trzeba było jej zachowywać, nie trzeba było jej tworzyć.
Najważniejsze, że ten farsas zakończył się bez tragedii, a życie samo wszystko poukłada na swoich miejscach.
